środa, 11 listopada 2015

Koreańskie maseczki ze sklepu Carrefour firmy Skinlite: ziołowa w płachcie (Moisturizing Herbs Mask), glinkowa z mango (Mango Purifying Dead Sea Mud Mask), plasterki ogórka na oczy (Cooling Cucumber Pads) :)


Maseczki wprost z Korei możemy znaleźć już praktycznie wszędzie. Pamiętam swoje zdziwienie, kiedy odkryłam dość spory wybór na sezonowej promocji w Biedronce. W Super Pharmie i Rossmanie jeszcze się nie spotkałam, natomiast w Naturze widziałam ostatnio maski firmy Conny. [KLIK] Nadal jednak najwięcej masek w płachcie można spotkać w Hebe, która miała je w asortymencie jako pierwsza drogeria. Oprócz moich ulubionych Lomi Lomi w Hebe możemy spotkać maseczki firmy Adwin, Purederm - opisywana dziś Skinlite to ta sama marka, należąca do korporacji Adwin. 
Osobiście cieszę się, że maseczki typu 'sheet mask' już na stale zagościły stacjonarnie i nie muszę się bawić z zamawianie ich przez Internet. Za co lubię je ja i mnóstwo innych osób? Za wygodę użytkowania i sam sposób aplikacji a absorbowania składników odżywczych. Maski są bardzo lubiane w Korei i przez niektórych używane codziennie - nie ma się co dziwić. Taką bawełnianą płachtę nakładamy na twarz i zapominamy o wszystkim - ładnie nam pachnie, nic na skórze nie zasycha i nie ściąga, po aplikacji maseczki nie musimy nic spłukiwać - cud, miód. 


 
 
 Kształt maseczki jest w porządku. W przypadku tych maseczek zdarza się, że bawełna jest wycięta w taki sposób, że nie pokrywa np. nosa. W tym wypadku wszystko jest pokryte. Maseczka Skinlite pachnie przyjemnie i miło się ją nosi. Ma jednak pewną wadę, która wyróżnia tańsze maseczki Purederm - esencji w saszetce jest niewiele. W droższych maskach aż wylewa się z opakowania, i dokładam ją na bawełnę. Tutaj wyjmujemy płatek który wsączył wszystko, co było w opakowaniu. Wiąże się to z tym, że maseczka wysycha już po około 15 minutach, więc jest na szybko, lub na chwilę. Skóra po zdjęciu maseczki jest przyjemnie miękka i nawilżona. Jestem z niej zadowolona, a myślę że zwłaszcza przypadłaby do gustu osobom z suchą skórą. Lubię od czasu do czasu używać tego rodzaju masek.




 

 
Maseczka z mango to dwie saszetki pachnącej glinki. Maska pachnie bardzo owocowo i najbardziej kojarzy mi się z glinkowymi maskami Freeman które możemy spotkać na zachodzie - jeśli kiedyś zauważycie niedrogie tubki, których zawartość będzie pachniała owocami, nie zastanawiajcie się długo :D
Konsystencja maski jest bardzo tępa i gęsta - myślałam że jedna saszetka nie wystarczy na pokrycie całej twarzy, ale jakoś dało radę. Po ok. 5 minutach spryskałam twarz tonikiem manuka, bo już odczuwałam ściąganie, potrzymałam jeszcze ok 10 i zmyłam. Maseczkę zmywa się wyjątkowo ciężko, dlatego pomogłam sobie szczoteczką do oczyszczania. 
Po zmyciu skóra jest bardzo gładka i rozjaśniona. Wklepałam krem manuka na dzień który nie jest specjalnie lekki i o dziwo szybko się wchłonął i pozostawił skórę lekko matową - co oznacza, że maseczka nieźle oczyszcza.  




Co myślę o małych płatkach w kształcie ogórka? Że są świetne! <3 Widziałam już nie raz podobne owoce - były to bodajże truskawki, kiwi... ale z ogórkiem był to strzał w dziesiątkę. Nałożyłam je na oczy i od razu poczułam przyjemny chłód. Trzymane w lodówce dają mega orzeźwienie oczom. W opakowaniu, które możemy szczelnie zamknąć znajduje się 10 takich płatków - wystarcza na 5 razy.
Są to takie małe maseczki na oczy w płachcie nasączone ekstraktami i bardzo się polubiliśmy. Szkoda, że te maleństwa wychodzą do syć drogo w porównaniu do pełnowymiarowej maki na twarz, ale pocieszę się, że cena za jeden płatek i tak wychodzi niska.

2 komentarze:

}