niedziela, 17 czerwca 2018

Bielenda, seria Green tea - krem, płyn micelarny, hydrolat, żel do mycia twarzy



Cześć! Jakiś czas temu Bielenda wypuściła serię do cer tłustych i mieszanych pod nazwą Zielona herbata. Korzystając z promocji 2+2 w Rossmannie zaopatrzyłam się w kilka produktów które akurat mi się kończyły i po ok miesiącu używania mam już o nich pewne zdanie. ;)


Płyn micelarny jest w pojemnej butli, bo aż 0,5 litrowej. Jest bardzo wydajny i dobrze zmywa makijaż - czego chcieć więcej? Za jednym płatkiem nie mam podkładu i około połowy tuszu. Skład również jest przyjazny.


Jeśli chodzi o żel, na mycie twarzy zużywam około 1,5 pompki - jest średnio wydajny. Przeciętnie się pieni co jest dla mnie plusem i nie szczypie mnie w oczy. Dobrze radzi sobie z resztkami makijażu. Bardzo lubię żele z pompką, ma też całkiem dobry skład, więc pewnie kupię go ponownie.


Hydrolat, czyli w tym przypadku po prostu tonik za kilka dni już 'zdenkuję', ponieważ używam go rano i wieczorem. Kolejne opakowanie na pewno przeleję do butelki z atomizerem. Świetnie radzi sobie z doczyszczaniem i odświeżaniem cery.


Do kremu na noc mam największe zastrzeżenia. W opakowaniu prezentuje się przeciętnie i ma typową konsystencję. Pachnie tak samo jak reszta kosmetyków z serii - zieloną herbatą, ale nie prawdziwą, tylko słodzonym napojem jaki możemy kupić w butelkach. Mam cerę mieszaną w kierunku tłustej, i niestety po użyciu kremu, nad ranem mam na twarzy tyle sebum, że mogłabym smażyć na niej jajka. I nie, nie sprawia to że w dzień cera wytwarza go mniej. Jeśli przyjrzycie się bliżej składowi, zobaczycie, że byłby to krem dobry dla cer suchych, może normalnych. Pięć pierwszych składników to: Woda, skwalan, olej z orzechów makadamia, masło shea i gliceryna.  Skwalan to składowa ludzkiego sebum, a resztę składników znacie - to połączenie nie jest dobre dla mojej cery, może więc to być też podpowiedź dla was, jeśli macie podobny rodzaj. Niestety jest to kolejny krem, który zaszczyci moje partie szyi i dekoltu. Szkoda, bo reszta kosmetyków z serii sprawdziła się u mnie świetnie ;)

poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Makeup Revolution, podkład w sztyfcie Fast Base Foundation Stick - najgorszy podkład, jaki miałam nieszczęście testować


Cześć! Ostatnio przypomniałam sobie, wyrzucając buble i stare kosmetyki o zamówionym miesiąc temu podkładzie z MUR. Po dwóch użyciach już wiedziałam że gorzej nie mogłam trafić, poleciał do osoby o innym typie cery, która również stwierdziła że jest to najgorszy kosmetyk jaki testowała. Skoro już wiecie że nie przypadł do gustu, wspomnę też dlaczego. :)


Podkład ma formę małego sticka i bardzo szybko się zużywa - co akurat  tym wypadku nie jest minusem. Na zdjęciu poniżej nałożyłam go dużo, próbowałam nakładać też tylko jeden "pasek" na długość całego policzka, a także testowałam z bazą i bez niej. Za każdym razem podkład wchodził w pory, jeszcze bardziej je podkreślając. Oprócz faktu, że mam na twarzy coś klejącego i wyczuwalnego, przeszkadzało mi to, że nie mogłam nawet delikatnie dotknąć niczym twarzy, bo podkład zostawał na przykład na palcu, a w makijażu miałam dziurę. Oprócz nakładania na porefessional, utrwalałam go pudrami ryżowym i mineralnym, jednak puder nie kleił się do podkładu w ogóle. Raz postanowiłam zaryzykować i zostawiłam go na kilka godzin na twarzy, niestety się zważył. Od tamtej pory próbowałam nakładać go różnymi sposobami - palcami, pędzlem, gąbką, w minimalistycznej ilości na gołą skórę także, ale za każdym razem efekt był okropny już po samej aplikacji i musiałam zmyć cały podkład.


Po dobrych recenzjach w sieci, spodziewałam się małego boom, niestety podkład zawiódł na pełnej linii. Jest najgorszym koszmarem podkładów w sztyfcie - ma tłustą konsystencję kredki świecowej i pomimo swoich lepkich właściwości, on nie klei się do skory, a do niego nie przyczepia się puder. Wchodzi w każdą nierówność i podkreśla ją. Do tej pory zastanawiam się, co oprócz krycia widziały w nim wszystkie zagraniczne youtuberki które pozytywnie recenzjowały kosmetyk, ja natomiast wiem na pewno że nieprędko skuszę się na coś od MUR.

niedziela, 15 kwietnia 2018

Kosmetyki EVRĒE - Magic rose, black rose, płyn micelarny i kremy do rąk Cannabis



Cześć! Ostatnio zdenkowałam kilka produktów marki Evree i o nich będzie dzisiejszy post. Płyn micelarny, tonik i krem do rąk Cannabis & Papaya kupiłam w lidlu, a serum z czarną różą i krem do rąk Cannabis & Lemon zamówiłam na Cocolicie - ale są dostępne także w Rossmannie. 
Bez zbędnego wstępu - przechodzimy do opisów. :)


Kremy do rąk z serii Cannabis posiadam dwa - z papają i cytryną. Oprócz tytułowego olejku z marihunanen, zawierają owoce przedstawione na opakowaniach i słodko nimi pachną. Co jedna jest najważniejsze - mają super składy, które bardzo mi odpowiadają i kieszonkowe rozmiary. Są to jedne z najlepszych kremów do rąk z niskiej półki cenowej. Dla porówania - krem z Yves Rocher również za 10 zł w opakowaniu imitujące aluminiowe są beznadziejne. A w Evree mamy masło shea, które dobrze wpływa na nasze dłonie. Zdenkowałam już Papaję, teraz używam Lemon i na pewno nie poprzestanę na tych dwóch opakowaniach.


Serum Black Rose zamówiłam z myślą o lecie - moje sera już się pokończyły, a chciałam tym razem coś lekkiego na lato. Po przeczytaniu miliona recenzji przed zakupem dowiedziałam się, że serum szybko się wchłania i pozostawia skórę matową i rzeczywiście tak jest - więc do stosowania dla skór tłustych pod krem na lato, jak marzenie. Działania jeszcze nie zauważyłam, natomiast oprócz kształtu pompki, rzecz która przeszkadza mi najbardziej to zapach - niestety jest zbyt intensywny dla mojego nosa i potrafię czuć go nawet cały dzień. Szkoda, że serum jest mocno perfumowane, bo przez to na pewno nie skuszę się na kolejne opakowanie.


Płyn micelarny jest w dużej butli ma dosyć długi skład. Makijaż zmywa przeciętnie - jak to micel, natomiast niestety szczypie mnie w oczy. Wiem, co powiecie, mogę zmywać makijaż oczu płynem dwufazowym. Stety, niestety robię to tylko w przypadku makijażu wodoodpornego, a do tej pory nie miałam z żadnym micelem takich problemów. W związku z tym, na pewno wykluczam go z listy przyszłych zakupów.


Tonik różany z atomizerem bardzo polubiłam - ma delikatny zapach który szybko się ulatnia, dobry skład i jest wydajny. Używam go do stonizowania, ale także do zwilżenia glinkowych masek. Z pewnością zakupię drugie opakowanie.



czwartek, 29 marca 2018

Zamówienie z Tartecosmetics.com - szczegóły #tarte

Hej! Kiedy Tarte z okazji nowej kolekcji Mermaid ogłosiło darmową wysyłkę, od razu wiedziałam że muszę wypróbować kilka z ich popularnych kosmetyków. Na początek, choć bardzo kusiła mnie nowa paletka, do koszyka poleciały dwa zestawy miniatur - chciałam, żeby pierwsze zamówienie nie było przesadzone, żeby sprawdzić jak działa wysyłka ze strony Tarte, i czy będzie mi naliczony podatek.


Już na wstępie zaznaczę, że zakupy w Tarte to przyjemność. Już tego samego dnia dostałam link do śledzenia przesyłki, a sama paczka z USA przybywała do mnie... tydzień. W dzień dostawy dostałam sms od kuriera i została doręczona mi pod drzwi. (Dla przypomnienia - Makeup Revolution z UK przybyła do mnie w dwa tygodnie) Dodatkowo, żadne opłaty celne ani VAT nie zostały mi naliczone, choć oczywiście brałam taką ewentualność pod uwagę. Sama paczka też wyglądała porządnie - Lubię, kiedy sklep dba o takie szczegóły. Niby drobna rzecz, ale świadczy o podejściu sklepu do klienta. Samo rozpakowanie przebiega już przyjemniej :) Została wysłana również do mnie ankieta o przebiegu zakupów. W mojej paczce był zestaw pielęgnacyjny, kolorówkowy i próbka podkładu. Zawsze przy zamówieniu z Tarte możemy wybrać sobie odpłatną próbkę za jednego dolara - zaokrąglają do 4 PLN. Ja wybrałam matujący podkład Tape Shape. W takim próbkowym blistrze mamy 6 odcieni podkładu, klient nie ma wyboru jeśli chodzi o odcień. Sam podkład przypomina mi Double Wear'a, ale nieco bardziej wchodzi w zmarszczki. :)


Pamper & Prep makeup ready set
O olejku maracuja z Tarte słyszałam bardzo wiele - jest zachwalany i występuje na stronie w różnych pojemnościach. Tarte zaleca stosować go pod makijaż, ale z uwagi na rodzaj mojej cery, używam go na noc. Pachnie naprawdę... olejkowo, jak inca inchi, albo prawdziwy argan - najbliższe porównanie to ziemniaki (sic!) i ziemia, przynajmniej mnie z tym kojarzy się zapach większości naturalnych olejków. Jeśli olej do twarzy posiada swój orzeszkowo-bulwiasto-ziemisty zapach, jestem wniebowzięta bo wiem że jest wysokiej jakości. Olej z marakui szybko się wchłania, zwłaszcza na serum z czarną różą o którym napiszę później. 
W zestawie znajduje się też mini krem-żel do twarzy - pachnie miętą pieprzową, szybko się wchłania i rozbudza cerę. 
Krem pod oczy jest w najmniejszym pudełeczku, ale jest szalenie wydajny - mam wrażenie, że skończę olejek i krem, a krem pod oczy nie będzie zużyty nawet w połowie. 
Jest gęsty, treściwy i wystarczy lekko go palcem, aby mieć ilość wystarczającą do wklepania pod parę oczu.


Clay clique Amazonian clay set
W zamówionym przeze mnie zestawie kolorówkowym mieszą się wspaniały bronzer park ave princess - zapoznałam się z nim na kanale Okaylaa, która go zachwalała, a także trwały róż w odcieniu harmony i maskara. Bronzer ma drobinki, ale na twarzy wygląda perfekcyjnie i nie widać żadnych drobin. Podoba mi się w nim wszystko - sama na tym blogu niedawno zarzekałam się że nie ma niczego lepszego niż Hoola i Chocolate Soleil, ale teraz wpadłam po uszy. W małym, złotym opakowaniu mieści się róż który jest świetnie napigmentowany, wygląda gładko, matowo-satynowo i absolutnie nie robi żadnych plam.
Róż jest zupełnie matowy i dosyć intensywnie napigmentowany - można używać go w wieloraki sposób. Intensywna pigmentacja sprawia, że jest wydajny, a obydwu kosmetyków używam także do oczu. 
I jak już przy oczach jesteśmy - Pierwszy raz spotykam się z maskarą w tak uroczym, drewnianym opakowaniu, ale jak wiemy marka Tarte jest eko i przoduje tu motyw liści, drewna i naturalnej glinki. Sama maskara jednak jest przeciętna - w porządku pogrubia i rozdziela rzęsy, ale nic nie urywa. 
Podsumowując: Polecam Tarte i polecam same zakupy w Tarte - Jeszcze raz się powtórzę, ale to czysta przyjemność! :D

sobota, 24 marca 2018

Zamówienie z Revolutionbeauty (Tambeauty) - czas oczekiwania na przesyłkę, szczegóły zamówienia

Cześć! Jakiś czas temu, bo dokładnie 9-go marca robiłam zamówienie ze strony Tambeauty - jest to oficjalna strona Makeup Revolution i jej pochodnych. Swoją drogą, widzę że wczoraj zmienili nazwę na Revolution Beauty :) Byłam na tyle ciekawa nowego korektora i podkładu, że zamiast czekać aż pojawią się, lub będą dostępne w Polsce, postanowiłam zamówić je bezpośrednio zamiast narzekać wszędzie że ich nie można dostać. Nie mam żadnego problemu z zamawianiem z różnych zakątków świata, ale jak się okazało, z UK jednak mogą nastąpić male niedogodności.



Ok, więc po pierwsze, jak widzicie - paczka szła do mnie prawie dwa tygodnie. Dwa tygodnie z UK, gdzie czasem dostaję po tygodniu przesyłki z Korei. Mniej więcej w tym samym czasie robiłam zamówienie z Tarte i przesyłka z USA przyszła szybciej. 
Druga sprawa - zwróćcie uwagę na kilkudniową przerwę pomiędzy zamówieniem, a wysłaniem przesyłki. Na zapakowanie dwóch kosmetyków w zwykły kartonik sprzedawca potrzebował 4 dni, choć można uznać to za czepialstwo, bo 9-ty to był piątek, a 13-ty - wtorek. 
I kolejna, jedna z ważniejszych rzeczy - zamawiałam podkład w odcieniu 3, o ciepłych podtonach, a dostałam numer 2 o różowym kolorycie. Jeśli jesteście ciekawi samego zamówienia, zdjęcia są we wczorajszym wpisie o Blend it! - [KLIK
Jest to tylko podkład w sztyfcie, który zarazem jest najgorszym podkładem jaki kiedykolwiek miałam i na pewno trafi do kosza oraz korektor o odcieniu 1, bo z jaśniejszych tylko ten był wtedy dostępny, niestety 1 jest prawie biały. Zaopatrzyłam się już na Cocolicie w numerek 3 i o wiele bardziej mi odpowiada. O samym podkładzie nakręciłam film aby wam wstawić i przestrzec, ale jakościowo niestety nie wyszedł najlepiej.
Wracając do zamówienia - pomyłki w kolorach nigdzie nie zgłaszałam, ponieważ gdybym miała dopłacać a przesyłkę, czekać miesiąc na odesłanie, wolałam zostać przy za jasnym odcieniu. Po otwarciu okazało się że i tak nie jest nic warty, więc byłoby to co najmniej bez sensu. 
Podsumowując - za przesyłkę z UK na którą czekałam prawie dwa tygodnie, zapłaciłam 14,91. Przysłano mi jeden produkt niezgodny z tym którego kupowałam. Myślę, że nieprędko zrobię tam jeszcze zakupy. :)

piątek, 23 marca 2018

Blend it! - Najlepsza gąbeczka do makijażu z niskiej półki cenowej

Cześć! Jestem pewna że większość z was słyszała lub korzystała z gąbek Blend it! Ja nie skusiłam się kiedy była w gazecie za 10 zł, ale nieco ponad dwa tygodnie temu zamówiłam ją z Minti Shop. Zaznaczam więc, że używam jej od niedawna, ale polubiłyśmy się już z pierwszym dotknięciem. Jeśli coś miałoby się zmienić, na pewno edytuję posta, ale na to się nie zapowiada. :)


Blend it! występuje w kilku kolorach i kształtach, ale kolor jest mi tak bardzo objętny obojętny, a kształt wybrałam klasyczny - jest to łezka, jeśli ktoś woli bardziej ścięte gąbki również takowe są w ofercie. Gąbeczka jest bardzo miękka - mam porównanie zwłaszcza po ostatnich bublach z Sephory i Killy's, z którego ostatnio gąbki stały się nieznośnie twarde. Blend it! jak wzorcowa gąbka po zamoczeniu zwiększa swoją objętość i jest niebiańsko miękka, no po prostu cud miód malina. Gąbkę też łatwo da się "wyprać" - teraz używam do jej czyszczenia olejku do kąpieli z Bielendy - resztki kosmetyków pod wpływem olejku i ciepłej wody puszczają w mig. 
Nawet jeśli chciałabym ponarzekać - nie mam na co, bo korzystanie z Blend it! to czysta przyjemność. :) 

niedziela, 18 marca 2018

Steamcream - ulubiony krem zimową porą

Steamcream to popularny krem parowy zamknięty w puszce - puszki w których się mieści bywają tak ładne, że znajdują się nawet ich kolekcjonerzy. Najładniejsze z nich są wypuszczane na Japońskim rynku, niestety dosyć daleko... Dla mnie ważniejsza jest zawartość, ale przecież wiemy, że ładne opakowanie umila korzystanie z kosmetyku :P
Oto co o Steamcream mówi sam producent: 


Produkcja naszych kremów opiera się na wyjątkowym procesie polegającym na zastosowaniu pary wodnej (z ang. steam), dzięki któremu powstaje naturalnie skuteczna, lekka w konsystencji emulsja, którą twoja skóra natychmiast przyswaja.

Większość kremów powstaje na bazie złożonych cząsteczek połączonych z sobą w procesie emulgacji. Problem polega jednak na tym, że cząsteczki te pozostają na powierzchni skóry, nie wnikając w jej głębsze warstwy. Pomimo dobrego pierwszego wrażenia, nie dotrzymują swoich obietnic.

To właśnie nasz unikalny proces z wykorzystaniem pary wodnej stosowany do produkcji STEAMCREAM sprawia, że krem ten staje się znacznie bardziej skuteczny w kontakcie ze skórą. Siła strumienia pary natychmiast łączy składniki produktu – utrzymując je razem w bardzo łagodnej i płynnej emulsji. Z chwilą kiedy krem dotyka twojej skóry, naturalnie nawilżające składniki wraz z czystymi i łagodzącymi olejkami eterycznymi zostają natychmiast uwolnione z lekkiej emulsji, dzięki czemu z łatwością wsiąkają przez powierzchnię skóry, błyskawicznie docierając do tych miejsc, gdzie są najbardziej potrzebne. Twoja skóra pozostaje intensywnie nawilżona i bardziej miękka na dłużej.
Opierając się na tak prostych procesach możemy zainwestować w naturalne składniki, takie jak woda z kwiatu pomarańczy, owies i gliceryna pochodzenia roślinnego, które cudownie nawodnią twoją skórę. Z kolei olejek migdałowy i olejek jojoba wraz z nawilżającym masłem kakaowym zmiękczą powierzchnię twojej skóry.
Aby osiągnąć takie efekty nie potrzebujemy nowej technologii ani wyszukanego sprzętu. Stosujemy tradycyjne, lecz skuteczne metody.

To, że każda skóra potrzebuje nawilżenia to oczywistość jak to,że woda jest mokra. Ale zima, przy -10 nie nałożę wodnego serum, bo popękane naczynka będą gwarantowane. Bronię się też rękami i nogami przed kremami z dzieciństwa typu Nivea, bo to dziadostwo jak się patrzy Ja, ze swoją mieszaną cerą w kierunku tłustej lubię na noc i na mrozy coś konkretnego, ale z dobrym składem - oczywiście, żeby najlepiej były w składzie jakieś super olejki. Steamcream w puszce stylizowaną na płatki śniegu kupiłam w styczniu w Sephorze -50%, bo podobno była to edycja Świąteczna, i straciła już prawo bytu, ale jak już napisałam - najważniejsza jest zawartość. 
Steamcream sprawdza mi się świetnie pod makijaż w zimie- nakładany pod Double Wear (klik) nawilża twarz i nie sprawia, że cera wydaje się tłusta. Jest treściwy, ale szybko się wchłania i pozostawia delikatną warstewkę. Na noc lubię nakładać go solo lub na serum. Migdy nie zauważyłam rano, by zatkał pory lub zrobił coś złego,wręcz przeciwnie - twarz jest nawilżona i ma nieco wyrównany koloryt. Kremu lubię też używać jako ostatniego kroku w mini-spa: Po wszystkich peelingach i maseczkach bardzo dobrze koi skórę. 
Myślę, że zdecyduję się na kolejne opakowanie, a także, że krem jest świetnym pomysłem na prezent - jest uniwersalny dzięki temu, że szybko się wchłania i nawilża. Można również stosować go na ciało.

INCI: Aqua (Water), Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil, Theobroma Cacao (Cocoa) Seed Butter, Glycerin, Glyceryl Stearate, Polyglyceryl-6 Palmitate/Succinate, Cetearyl Alcohol, Avena Sativa (Oat) Kernel Flour, Citrus Aurantium Dulcis (Orange) Fruit Extract, Citrus Aurantium Dulcis (Orange) Flower Water, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil, Xanthan Gum, Lavandula Angustifolia (Lavender) Oil, Chamomilla Recutita (Matricaria) Flower Oil, Citrus Aurantium Amara (Bitter Orange) Flower Oil, Rosa Damascena Flower Oil, Parfum (Fragrance), Hydroxyacetophenone, Phenoxyethanol, Hydroxycitronellal, Sodium Citrate, Bisabolol, Linalool, Limonene, Citronellol, Geraniol, Citral.

sobota, 10 marca 2018

Lovely, Peach desire - paletka ciepłych cieni za 20 zł makijażowym hitem? 🍑🍑🍑


Hej! Na początek od razu zaznaczę, że na zdjęciach nie ma żadnego filtra, bo chciałam żeby fotki jak najlepiej oddawały kolory cieni. O Peach desire dowiedziałam się z kanału Maxineczki - i szybko wyszło, że paletka podobno od swojej listopadowej premiery jest nieuchwytnym Rossmannowym hitem. Ponieważ blisko mojego miejsca zamieszkania stoją trzy Rossmanny obok siebie, przeszłam się do każdego i w ostatnim znalazłam dwie paletki Peach Desire - a bliźniacza Choco Bons była w każdym. Wiem że nie każdy lubi ciepłe odcienie, więc może komuś bardziej wpadnie w oko Choco Bons z bardziej stonowanymi odcieniami. Ale dziś o brzoskwini, którą noszę prawie że codziennie.


Na stronie producenta czytamy: 

Daj się ponieść BRZOSKWINIOWEJ wariacji! 7 najmodniejszych kolorów w jednej paletce. Mocno napigmentowane cienie o brzoskwiniowym zapachu, harmonijnie skomponowane, tak abyś mogła stworzyć idealnie dopełniający się look glamour! Dzięki małemu formatowi paletkę, będziesz mogła mieć zawsze przy sobie!


W paletce mamy 7 cieni, z czego 5 jest matowych.
Pierwszy z nich, który wygląda jak beż - Jest matowy i przydatny do wykończenia makijażu. Po cieniowaniu dobrze jest nałożyć go na puchaty pędzel i rozmyć krawędzie. Nie jest to typowy beż, pomimo że tak wygląda w paletce. Jest ciemniejszy niż przeciętny odcień skóry, więc nie nada się niestety pod łuk brwiowy.
Drugi cień to jasna pomarańcza - mocno napigmentowany, nakładam go zazwyczaj na całą powiekę. Pięknie podkreśli zielone i niebieskie tęczówki.
Trzeci, również matowy - to ciemny pomarańczowy odcień, który zakrawa pod czerwień. Używam go na zewnętrznej części powieki, bo jest zbyt rażący w oczy by nakładać go na całość - oczywiście wszystko kwestia gustu. Ładnie komponuje się z poprzednim cieniem i go podkreśla.
Czwarty, błyszczący się cień to stare złoto - mam takich na pęczki, ale i tak fajnie, że coś takiego znajduje się w tej paletce. Używam go w wewnętrznej części powieki i na 1/2 dolnej powieki. Jest w ciepłej tonacji, więc dobrze komponuje się z resztą.
Piąty, śliwkowy cień, również błyszczący nakładam z braku laku na zewnętrzną część dolnej powieki - fajnie, że w paletce nie znajdują się same czerwienie i pomarańcze. Z tym cieniem jednak warto nie przesadzić, żeby oko nie wyglądało na 'podbite'.
Szósty i siódmy cień są również matowe i nakładam je kolejno na zewnętrzny kącik, podkreślając go, przy czym najciemniejszego cienia nakładam najwięcej. Przedostatni to bardzo ładny kolor, ale mam wrażenie że najmniej napigmentowany ze wszystkich matów.



Podsumowując: Za około 20 zł mamy w kompaktowej paletce zamkniętych siedem cieni, o bardzo porządnej pigmentacji. Cienie dobrze się blendują i nie osypują. Po otwarciu delikatnie pachną brzoskwinią, ale z czasem zapach znika. Do paletki dołączona jest również pacynka, którą oczywiście rzuciłam w kąt, ale zawsze lepiej jak jest, niż jak nie ma  :)
Jeśli zapytacie czy warto, odpowiem że tak. Unikam drogeryjnych cieni jak ognia, ale Lovely naprawdę w tym przypadku dało radę. Jeśli spotkacie Peach Desire na Rossmannowej półce - nie wahajcie się. :)

sobota, 17 lutego 2018

Estée Lauder Double wear Stay-in-place makeup 1W2 Sand - kultowy podkład w codziennym użytkowaniu


Hej! Dziś będzie o podkładzie, na którego temat jest tyle postów ile kropli wody w morzu, jednak czuję potrzebę naskrobania też czegoś od siebie.
Czemu w tytule nazwalam go kultowym? Oglądając lub czytając recenzje różnych fluidów, na pewno zauważyliście że prawie za każdym razem są one porównywane do  podstawowej wersji Double Weara Stay-in-place. Jeszcze gwoli przypomnienia krótki opis ze strony Estée:

Podkład do makijażu, który utrzymuje się na skórze do 24 godzin. Podkład zapewnia nieskazitelny wygląd przez cały dzień. Ten bezproblemowy, długotrwały podkład do twarzy zachowuje świeżość i wygląda naturalnie pomimo upału, wilgoci i wzmożonej aktywności. Podkład nie zmienia koloru, nie rozmazuje się i nie brudzi ubrań. Jest lekki i pozwala skórze czuć się komfortowo. Teraz nieskazitelny wygląd, który widzisz rano w lustrze, towarzyszy Ci przez cały dzień. Beztłuszczowy. Bezzapachowy. Krycie średnie. Podkład nakładany warstwowo potęguje efekt. Zawiera Filtr SPF 10.



 Podkład w perfumeriach stacjonarnych kosztuje w granicach 180 zł. Ja razem z pompką firmy Clinique kupiłam go w Sephorze za ok 50 zł z bonem i zniżkami, ale będę pod uwagę brać jego regularną cenę. Pierwszy minus to oczywiście brak pompki, temat poruszany już milion razy, również przy podkładzie Revlona. Ta druga firma jednak już zmieniła opakowania, a Estée Lauder, zamiast sprzedawać opakowania z pompką... wprowadziło takową do sprzedaży za 25 zł. Klienci i tak po zakupie Double Weara, biegli do MAC'a "na przeciwko" po pompkę, więc teraz po prostu do dodatkowe 25 zł będą dorzucać też do kieszeni Estée. Ja posiadam pompkę z Clinique jak już pisałam i pasuje, radzę też posprawdzać pompki ze swoich podkładów - a nuż będzie pasować.



Do wyboru mamy aż 37 odcieni, a pomijając ekstremalnie ciemne, dla Polek pozostaje plus minus 22. Kiedyś dostałam próbkę Fresco który był za ciemny, później w Sephorze dostałam kilka razy próbkę ocienia Sand, który jest bardzo uniwersalnym kolorem. Nie jest zbyt ciemny, za to ma silny, mocno dziś pożądany żółty pigment, który przypasuje prawie każdemu. U mnie wygląda w porządku, zastanawiałam się jednak nad czymś bardziej neutralnym (Z literką N w nazwie, zamiast W) jednak Panie w Sephorach nie były zbyt pomocne - miało to też związek z zaopatrzeniem, mianowicie Sephory widocznie cierpią na deficyt testera z odcieniem Sand, którego to chciałam porównać do innego odcienia. W jednej dowiedziałam się, że odcienie Stay-in-place są odpowiednikami serii Water fresh nude, w innej dowiedziałam się że odcień Sand z jednej serii nie będzie odpowiadał temu z drugiej serii i nie ma co porównywać. W końcu zmęczona chodzeniem, wzięłam Sand i muszę przyznać że się nie zawiodłam - mieszam go z innymi podkładami i z każdym wygląda dobrze, solo też wygląda pięknie, zwłaszcza w pełnym makijażu (puder + korektor + bronzer + róż + rozświetlacz), bo nałożony solo jednak nieco się wyróżnia.


Aplikacja tego podkładu to czysta przyjemność. Nie chcę już robić osobnego wątku dot zapachu, więc od razu napiszę, że zapach jest bardzo przyjemny. Podkład nakładam zwilżoną i odsączoną gąbką, z reguły są to około dwie pompki, bo gąbka też mimo wszystko niestety trochę spija. (Na zdjęciu jest jedna, wybaczcie za jakość, ale mistrzem selfie to ja nie jestem :P) Podkład szybko zastyga i czuć go przez chwilę na twarzy, ale absolutnie mi to nie przeszkadza. To, co podoba mi się najbardziej, to fakt, że na mojej mieszanej skórze mogę użyć nawet treściwego kremu, jakim jest Steamcream pod makijaż i wygląda on w porządku - wykończenie Double Weara jest bardzo naturalne, w kierunku do matowego. Jedynie lekko pudruję twarz sypkim pudrem, bez konieczności bakingu i wszystko trzyma się ładnie cały dzień. 
Jeśli chodzi o poziom krycią - jest średnie. Mnie ono bardzo odpowiada, bo wszystko co ma być zakryte, jest zakryte, a efekt nie jest sztuczny. Podkładu używam ostatnio na co dzień i absolutnie nie zauważyłam, żeby był ciężki lub komedogenny. Po przeczytaniu miliona recenzji o ciężkości Double weara mogłam się spodziewać innego efektu, ale już samo używanie próbek temu przeczyło. Double wear to długotrwały podkład o średnim kryciu, ładnym zapachu, z filtrem SPF10 i wieloma odcieniami, ale na pewno nie zapycha porów. Jeśli dla kogoś jest za ciężki, Estée Lauder ma całą masę lżejszych podkładów, niekoniecznie trzeba brnąć uparcie w ten jeden. 
Wracając do samej konsystencji - jest lejąca, co widać na zdjęciu u góry, rzuca się to w oczy zwłaszcza jeśli porównamy podkład do innych - nawet do lekkich, nawilżających o słabym kryciu. 
Podkład zawiódł mnie tylko w jednej sytuacji - nałożony na bazę Benefit porefessional, o czym prawdopodobnie i tak wspominałam opisując ową bazę. W każdym innym wypadku, aplikując Double weara jestem pewna, że wytrzyma cały dzień, a moja cera z nim będzie wyglądać dobrze.


sobota, 3 lutego 2018

Too faced, Born this way naturally radiant concealer, Very fair - Jak sprawdza się korektor za 125 zł?

Cześć! Dziś o produkcie, którego można dostać stacjonarnie w każdej, nawet najmniejszej Sephorze. Jak wiemy, znaleźć idealny korektor pod oczy jest ciężko - powinien nie wchodzić w załamania, trzymać się cały dzień, dobrze kryć ale rozświetlać jednocześnie i oczywiście być lekkim dla skóry pod oczami. Podobno ideałem jest Tarte, ale za korektor z przesyłką z USA trzeba zapłacić bagatela 180 pln jeśli chcemy mieć pewność że to oryginał, plus podatek, co daje łącznie kwotę około 220 pln. A Tarte czasem ma opcję Free shipping worldwide, więc myślę że warto poczekać. A w międzyczasie posiłkuję się tym, co jest pod ręką. Po udanej współpracy z paletką, bronzerem, różem, rozświetlaczem, tuszem i szminką [KLIK] korektor też powinien zapowiadać się świetnie.

Wzbogacony składnikami korzystnymi dla skóry, takimi jak woda kokosowa, która uzupełnia nawilżenie skóry, różanecznik alpejski, który rozświetla skórę i przywraca jej blask oraz kwas hialuronowy, który wygładza skórę i nadaje jej młodszy wygląd. Nasza zastrzeżona mieszanka kolorowych korektorów wygodnych w użyciu dzięki kremowej konsystencji, stwarza wrażenie idealnej skóry. Cera jest naturalnie lśniąca, kiedy kosmetyk stosuje się pod lub na podkład, a nawet kiedy używa się go samodzielnie. 


Korektor występuje w szesnastu odcieniach [KLIK], w Polsce mamy ich dwanaście [KLIK]. Ja zaopatrzyłam się w Very Fair, który dobrze współgra z Double Wear 1W2 Sand oraz bronzerem w sztyfcie Hoola. Korektor ładnie wtapia się w skórę, pomimo dosyć jasnego i chłodnego odcienia, nie odznacza się. 

Opakowanie mieści 7 ml produktu, czyli standardową ilość i jest solidnie wykonane. Oprócz tego jest zwyczajne, i wyróżnia je jedynie napis na złotym pasku. Jeśli chodzi o aplikator, również nie wyróżnia się niczym szczególnym i wygląda, jak w każdym innym korektorze.

I teraz meritum sprawy, czyli kwestia jak sprawdza się w trakcie, i po aplikacji. Kosmetyk
 ma gęstą, kremową konsystencję fluidu. Jak już wspomniałam ładnie się wtapia, nakładany zarówno palcem, jak i Beauty blenderem. Krycie można uznać za średnie, na pewno nie jest to największe krycie jakie spotkałam. Korektor nie wysusza skóry pod oczami i nosi się go przyjemniej, niż te o matujących właściwościach. (Jeśli ktoś używał Catrice, na pewno wie co mam na myśli) Niestety, korektor nie jest dla osób, które nie lubią pudrowania skóry pod oczami - Dziś to codzienność, ale zdaję sobie sprawę, że osoby z cerą suchą pudrują delikatnie tylko strategiczne miejsca znikomą ilością pudru nawilżającego, po to by przedłużyć trwałość podkładu. Dla wielu osób baking pod oczami jest po prostu zbyt ciężki. Korektor Born this way wymaga niezwłocznego przypudrowania zaraz po aplikacji, bo niestety zbiera się w załamaniach skóry. Jest to na pewno ogromna wada, przez którą na pewno nie kupię go po raz kolejny. Zdaję sobie sprawę, że jest to kwestia sporna, bo każdy korektor powinien być przypudrowany dla utrzymania trwałości. Ja również ze swoją mieszaną cerą, nakładam puder bambusowy na całą twarz i odrobinę ryżowego pod oczy. Jednak nieraz po prostu chcę wyjść po przysłowiowe bułki do sklepu, wklepać odrobinę korektora żeby nie straszyć ekspedientek i tyle. Tutaj jednak jest to niemożliwe, bo kosmetyk nieprzypudrowany wygląda po prostu nieestetycznie. I po raz kolejny przyznam, że dla wielu osób nie będzie to wadą, bo wiele z was pudruje korektor od razu po aplikacji, ale używałam wiele drogeryjnych, tanich korektorów (Bourjois, Rimmel, Maybelline) które nie miały tego problemu i myślę że w kosmetyku za tą cenę mogę spodziewać się przynajmniej zachowania standardów które zachowały tańsze odpowiedniki.


Water/Aqua/Eau, Hydrogenated Polyisobutene, Hydrogenated Styrene/Isoprene Copolymer, Hydrogenated Didecene, Trimethylsiloxysilicate, Titanium Dioxide [Nano], Cetyl PEG/PPG-10/1 Dimethicone, Glycerin, Polymethylsilsesquioxane, HDI/Trimethylol Hexyllactone Crosspolymer, Lactobacillus/Salix Alba Bark Ferment Filtrate, Phenoxyethanol, Alumina, Cocos Nucifera (Coconut) Fruit Juice/Cocos Nucifera Fruit Juice, Cocos Nucifera (Coconut) Water/Cocos Nucifera Water, Dimethicone, Disteardimonium Hectorite, Lauric Acid, Lauryl Alcohol Diphosphonic Acid, Lauryl PEG-8 Dimethicone, Magnesium Aluminum Silicate, Methicone, Fragrance/Parfum, Pentylene Glycol, Potassium Sorbate, Rhododendron Ferrugineum Extract, Sodium Benzoate, Sodium Chloride, Sodium Dehydroacetate, Sodium Hyaluronate, Tocopheryl Acetate, Triethoxycaprylylsilane, Trisodium Ethylenediamine Disuccinate, Tropolone, Yogurt Powder. May Contain/Peut Contenir (+/-): Iron Oxides (CI 77491, CI 77492, CI 77499), Titanium Dioxide.

poniedziałek, 29 stycznia 2018

Skinfood - Maseczki i peeling roku (Rice, Black Sugar, Honey)


Cześć! W Świątecznym okresie w Sephorze roiło się od crackerów, a już po Świętach większość z nich była na wyprzedaży. Tym sposobem w styczniu zakupiłam 3 małe słoiczki z ciekawą zawartością. Mamy tu peeling i dwie maseczki, gdzie peeling ma właściwości odżywcze, a peelingi zawierają drobinki, dostajemy więc produkty wielofunkcyjne.


Black Sugar Perfect Essential Scrub
Peeling ma bogatą, cukrową fakturę, którą widzicie powyżej. Jest zbity, konkretny, nie lejący się, jak większość peelingów na naszym rynku. To, na co na pewno chcę zwrócić uwagę to zapach - zapach cytryn. Nie jest on sztuczny, ale peeling pachnie jakbyśmy przed chwilą skroiły i dolały kilka kropel soku z cytryny - bardzo świeżo i intensywnie. Jest dosyć "ostry" jak to scrub, myślę jednak że w zależności od tego jak będzie się go używać, z sukcesem może go stosować każdy. Moja pierwsza styczność z nim - zupełne wow! Pierwszy raz po użyciu peelingu moja cera była tak zaczerwieniona. Jarałam się tym strasznie i robiłam wszystkim zdjęcia mojej buraczanej twarzy. Jeśli nie chcemy aż tak intensywnego działania, można zostawić peeling zgodnie z zaleceniem na kilka minut, a spłukując go z twarzy, wykonać delikatny masaż. Plus za niesamowitą wydajność - po czterech użyciach ubytek jest nadal niewielki. 


Black Sugar Honey Mask Wash off
Z tą maseczką jest śmieszna sprawa. W nazwie jest znowu "Black sugar", a ja po pierwszym użyciu myślę, gdzie ten black sugar się podziewa. Nie ważne, bo maseczka pachnie miodem, ma konsystencję miodu i odżywia jak miód, nic tylko zachwalać. Zdziwienie przyszło po trzecim użyciu, gdzie zza miodowej, lepkiej warstewki zaczęła się wyłaniać brązowa góra lodowa. Jeszcze jeden rzut oka na nazwę maseczki i moje wielkie "NO WAY!!!" Ależ tak. W miodowej maseczce jest mniej cukrowego peelingu niż w cukrowym peelingu, ale również jest, a spowija go miodowa pachnąca warstewka, więc można powiedzieć że maseczki używa się jeszcze przyjemniej. Nie mniej, czarny cukrowy element który widać na zdjęciu pod miodem nakładam na całą twarz, a sam "miód" na usta i skórę pod oczami. Po trzech takich niedzielnych zabiegach (cukrowy peeling-maska + cukrowa maska-peeling) śmiałam się, że moja cera najzdrowiej wygląda w poniedziałek - zero suchych skórek, jest bardziej napięta a podkład lepiej się trzyma. Na pewno wrócę do tych produktów. 


Rice mask wash off
I czas na kolejną i ostatnią maseczkę która również posiada funkcję peelingu, choć zdecydowanie nie tak trącego, jak cukier. Maseczka z ryżowym ekstraktem będzie idealna dla cer delikatnych, suchych, z problemem rozszerzonych naczynek. Jest to delikatnie pachnąca, biała maseczka, która jednak jakąś strukturę ma - specjalnie rozsmarowałam małą ilość na dłoni, żebyście zobaczyli że wygląda jak zmielone ziarnka ryżu - absolutnie delikatne w użytkowaniu. Ja często używam jej jako "ostatni etap" z trzech produktów, lub zamiast miodowej, choć tej trudno sobie odmówić. Mam wrażenie że ryżowa maska łągodzi - dla mnie jest zbyt łągodna i nie sięgnę raczej po nią ponownie jak po dwie poprzednie, ale trzeba przyznać, że ma potencjał. :)



}