Niedawno jeszcze byłam zwolenniczką rozpuszczalnej. Wsypujesz, zalewasz i finito. Ale wszyscy zawsze zachwalali 'prawdziwą', fusiastą kawę - bo lepsza, zdrowsza, itepe. Zaopatrzyłam się więc w ekspres i kawę inną, niż zwykle. Smakuje mi. I nie tylko mnie, ale mojej skórze i włosom również.
1. Płukanka
Jakiś rok temu, gdy borykałam się z wypadaniem włosów, pisałam już o płukance z kawy. Rzeczywiście, włosów wypada mniej po jej zastosowaniu. Jak ją robimy? Nic prostszego - jest to po prostu mocna kawa. Ja swoją robię w ekspresie - około dwóch dużych, kopiastych łyżek kawy i dwie szklanki wody są akurat. Jeżeli ktoś zaparza tradycyjnym sposobem, trzeba oddzielić napar od fusów. Mnie osobiście włosy przestały już wypadać, ale czasem używam jeszcze kawy jako ostatniego płukania włosów. Aromatycznie pachną i brudzą ręcznik. Dlatego polecam użycie ciemniejszego. Ponadto, kawa może przyciemniać włosy. Jestem szatynką, więc tego nie odczuwam. Po prostu mają nieco bardziej wyrazisty kolor. Jeżeli jesteś blondynką i chcesz wypróbować płukanki, radzę być przygotowanym na to, że mogą być nieco ciemniejsze do kolejnego mycia.
2. Peeling
Kawowy peeling to tak naprawdę peeling, gdzie u mnie sama kawa jest dodatkiem jednym z kilku. Być może niektórzy z was słyszeli o peelingu kawa + oliwa. Zapewne jest dobry, ale dodaję jeszcze kilka składników. U mnie wygląda to tak: Oliwa z oliwek i żel pod prysznic w równych ilościach, najchętniej używam oliwkowego mydła z Ziaji. Do tego dosypuję dużą łyżkę kawy i łyżkę cukru - peeling jest mocniejszy. Ponieważ w składzie jest pieniący żel, używając peelingu, jednocześnie myję ciało. Po zabiegu radzę wklepać balsam, bądź mleczko - skóra jest wtedy chętna i otwarta na tego rodzaju propozycje ;) Bardzo dobrze przyjmuje odżywcze składniki, bo peeling to świetna okazja do nawilżenia i odżywienia skóry. Używałam go też do stóp, gdzie dodałam więcej cukru i sprawdził się równie dobrze.