czwartek, 29 grudnia 2016

Too cool for school, lunchbox: krem BB do cery tłustej, rozświetlacz i korektor w jednym opakowaniu


Uwielbiacie gadżety z Korei? Ja też! Firma Too cool for school istnieje na rynku od 2009 i Lunch box jest jednym z najpopularniejszych produktów firmy. W jednym opakowaniu mamy kremowy rozświetlacz, kamuflaż i krem BB... ideał!

 

Krem BB
Występuje w dwóch wersjach, ja posiadam dla cery tłustej. Łatwo rozróżnić rodzaje kremów BB po grafice na opakowaniu. Samo opakowanie jest zakręcane, a podkład nakłada się szpatułką. Kiedyś to rozwiązanie wydawało mi się bardzo niehigieniczne, ale odkąd pracowałam z takimi podkładami, zmieniłam zdanie. Myję i dezynfekuję ręce przed każdym użyciem i pocieszam się, że krem jest mój własny, osobisty i nikt tam łapek nie wsadza. 
Wydaje się że kremu w opakowaniu jest niewiele, więc jestem ciekawa na ile wystarczy. Nakładam go też w małej ilości - jak to krem BB, grzechem byłoby nałożyć więcej, bo ze słowem krem BB wiąże się słowo minimalizm. Krem idealnie wyrównuje koloryt skóry, jest bladziutki, ładnie dopasowywuje się do kolorytu. Pomimo że jest przeznaczony do cery tłustej nadaje twarzy glow i nie obędzie się bez odrobiny pudru, przynajmniej w moim przypadku. Puder natomiast nie utrzymuje na kremie matu zbyt długo. Cienka warstwa kosmetyku w naturalny sposób wyrównuje koloryt i wygląda na twarzy dobrze, nie tworzy maski.


Rozświetlacz i korektor
Kosmetyki zamknięte są w wieczku, gdzie kryje się również lusterko. Są dosyć zbite, ale łatwo się je nabiera i myślę, że dzięki temu będą wydajne. Rozświetlacz jest po prostu piękny. Myślę, że krem ma w sobie już wystarczająco dużo błysku i w tym wypadku byłby potrzebny o wiele mocniejszy rozświetlacz. Jednak ten od Too cool for school jest zawiera delikatne, ale jednak nadal widoczne drobinki. Należy nakładać go przed ewentualnym przypudrowaniem, ponieważ jakby to nie było, jest to mokry kosmetyk. Korektor w opakowaniu wydaje się ciemny, ale w opakowaniu jest jaśniutki. Na co dzień nie używam korektorów na twarz oprócz płynnego pod oczy, ale wypróbowałam go na potrzeby postu i jest ok. Na twarzy wygląda bardzo naturalnie, natomiast należy go nakładać pod śliski krem BB. 
Podsumowując - taki gadżeciarski kosmetyk, ale jak najbardziej na plus!


środa, 28 grudnia 2016

Lovely, Brows Gel Creator - koloryzujący żel do brwi

 

Czy maskara do brwi za parę groszy może być dobra? A jakże! Pierwszy żel od Lovely kupiłam w listopadzie 2015 roku, czyli wtedy, kiedy miał premierę. Opakowanie ukończyłam we wrześniu 2016, więc jak widzicie jest bardzo wydajny. Początkowo też moje zdanie o nim było całkowicie inne - teraz tak się do niego przyzwyczaiłam, że nie wyobrażam sobie ułożyć bez niego swoich brwi! :)

Żel do brwi dostępny w dwóch kolorach: dla blondynek-jaśniejszy oraz dla brunetek i szatynek-ciemniejszy. Idealnie dobrany aplikator wyczesuje i nadaje kolor. Żelowa konsystencja wypełnia nawet rzadkie brwi i utrwala ich kształt na wiele godzin.

 


 Żel jak widzicie jest dostępny w 2 odcieniach - ja mam drugie opakowanie jaśniejszego pomimo że jestem szatynką i mi to odpowiada. Wygląda na brwiach bardzo naturalnie, więc jeśli w Rossmannie natkniecie się na tester, radzę najpierw sprawdzić odcień. Myślę jednak, że kolejne wypróbowałabym ciemniejsze, zwłaszcza że zmieniłam nieco kolor włosów. Żel można stosować solo lub na pomalowane już brwi. Nadaje kolor, ale bardzo delikatny - farbuje włoski, a nie skórę. Nałożony sam podkreśla pojedyncze włoski i wyglądają bardzo naturalnie, mała szczoteczka jest dokładna, ale nie zrobimy nią Instagramowych brwi jak od linijki. Natomiast nałożony na pomalowane już brwi, np. cieniem, podkreśla ich strukturę. Niezależnie od tego, jaki makijaż na jaką okazję wybiorę, zawsze używam żelu. Na początku wydawał się nijaki - bo nie podkreśla brwi zbyt mocno, bo brwi nie są matowe, bo jest taki i taki... natomiast kosmetyk ma plusy, których nie da się nie zauważyć. 
Oprócz nadawania delikatnego kolorytu i podkreślania brwi przede wszystkim, maskara je utrwala. Podkreślone żelem brwi są utrwalone cały dzień. Wytrzymują dosłownie wszystko. Żel zwrócił moją uwagę na tanią markę Lovely i myślę, że w przyszłości skuszę się na kolejną nowość firmy, czyli trwałą kredkę do brwi. :)


 
 Aqua, Glycerin, Acrylates/Palmeth-25 Acrylate Copolymer, Mica, PVP, Phenoxyethanol, Sodium Dehydroacetate, Potassium Hydroxide, Potassium Sorbate, Allantoin, Ethylhexylglycerin, Bisabolol, Farnesol, Tocopherol, [+/-]: CI 77891, CI 77491, CI 77499, CI 75470.
 

środa, 14 grudnia 2016

Catrice, korektor w płynie camouflage, 010 Porcelain



 
Cienie pod oczami, niedoskonałości i zaczerwienienia to pieśń przeszłości – nowy korektor w płynie oferuje optymalne krycie i pielęgnację. Płynny korektor jest mocno napigmentowany, wodoodporny i trwały. Zaopatrzony w praktyczny aplikator, jest łatwy w użyciu.
 

 
 Do przetestowania korektora Catrice zachęciła mnie koleżanka, która stosuje go na co dzień. Usilnie też poluje na nowy podkład tej marki, który w ekspresowym tempie znika z półek. Coś w tym musi być? Tak! Moim zdaniem to zależność cena - jakość. Korektor jest bardzo dobry, a kupiłam go za grosze przy kasie w Hebe. Jak się sprawdza?
Przede wszystkim, mam najjaśniejszy odcień 010 Porcelain, dostępny jest także ciemniejszy 020 Light Beige, oraz całkiem nowy 005 Light Natural. (Może komuś uda się upolować :P)
Porcelana 010 jest dla mnie idealna, ale zdecydowanej większości polecam ciemniejszy odcień - jestem bladziochem. Nałożyłam 010 koleżance o karnacji ton ciemniejszej i odznaczał się, ale nie w żaden 'chamski' sposób - raczej wyglądało to jak Instagramowe nakładanie korektora. :D
Korektor nie jest rozświetlający - można więc z powodzeniem nakładać go na całą twarz. Ja z przyzwyczajenia najpierw aplikuję korektor, następnie krem BB lub podkład, przy Catrice mogę też od razu ukrywać zmiany, zaczerwienienia, niedoskonałości. Dobrze kryje, jeśli zostanie wklepany małymi partiami. Można uznać w takim razie, że jest to 2 w 1 - zastępuje nam kamuflaż. Nie mogę jednak wyzbyć się też nawyku używania rozświetlającego korektora pod oczy - po prostu lubię ten efekt. Catrice jak na swoją cenę jest dość porządny, pojemność to 5 ml. Jak na kosmetyk z niskiej półki cenowej jest wręcz idealny, ja osobiście do korektora pod oczy dodałabym jeszcze składniki pielęgnacyjne - zawsze zwracam na to uwagę w kolorówce.



AQUA (WATER), ISODODECANE, CYCLOPENTASILOXANE, POLYMETHYL METHACRYLATE, BUTYLENE GLYCOL, POLYGLYCERYL-4 ISOSTEARATE, CETYL PEG/PPG-10/1 DIMETHICONE, HEXYL LAURATE, POTASSIUM CETYL PHOSPHATE, VP/EICOSENE COPOLYMER, TOCOPHERYL ACETATE, TOCOPHEROL, PARFUM (FRAGRANCE), SODIUM CHLORIDE, PEG/PPG-19/19 DIMETHICONE, DISTEARDIMONIUM HECTORITE, CERA ALBA (BEESWAX), DISODIUM EDTA, XANTHAN GUM, TRIETHOXYCAPRYLYLSILANE, PROPYLENE CARBONATE, ETHYLHEXYLGLYCERIN, LECITHIN, ASCORBYL PALMITATE, CITRIC ACID, PHENOXYETHANOL, CI 77491 (IRON OXIDES), CI 77492 (IRON OXIDES), CI 77499 (IRON OXIDES), CI 77891 (TITANIUM DIOXIDE).

poniedziałek, 12 grudnia 2016

Z kosmetyków mało spotykanych - The Face Shop, purifying foaming cleanser #frodo

 

Hej! Dziś będzie coś od Koreańskiej marki The Face Shop, o której słyszałam wiele, ale jeszcze nie korzystałam z ich kosmetyków (prawdopodobnie :P) Te face shop nie ma jeszcze o dziwo dystrybutora w Polsce, a Ci ostatnio wyskakują jak grzyby po deszczu. Rzeczona pianka do oczyszczania twarzy kosztuje ok 15 dolarów na zagranicznych stronach, ja dorwałam ją za 25 zł (ciągle spamuję o tym na fejsie) Cena? Wow. Jakość? Wow.


Pianka do mycia twarzy ma oczywiście nie tylko oczyszczać, ale jak to w przypadku Koreańskich kosmetyków, pielęgnować naszą cerę. Pianka zawiera ekstrakty z fasoli mung (0,001% składu), z kasztanowca, przywrotnika pospolitego i szałwii lekarskiej. (Reszta ekstraktów jest podana w mikrogramach, ale wybaczcie - nie chce mi się przeliczać) Żel (pianka?) do mycia twarzy ma miętowy kolor, bardzo świeżo pachnie i w połączeniu z wodą na naszej cerze zamienia się w delikatną piankę, natomiast nie pieni się na potęgę. Używam jej po płynie micelarnym, natomiast średnio nadaje się do domycia makijażu, jest to raczej produkt do typowego mycia cery. Producent zapewnia, że można nią wykonywać demakijaż, ale po płynie micelarnym i żelu (piance?), przemywam twarz tonikiem, który wykonuje niestety część roboty zwaną demakijażem. Dlatego też z produktu korzysta mi się najlepiej rano, i efekt - za który uwielbiam Koreańskie pianki - ta czysta cera, która aż skrzypi przy potarciu! Nie spotkałam się niestety z tym efektem u zachodnich kosmetyków. Podsumowując - jeśli za taką ceną spotkacie się z tego typu kosmetykiem do oczyszczania twarzy (zwłaszcza tak trudno dostępnej marki) nie ma się nawet nad czym zastanawiać! ;)


sobota, 10 grudnia 2016

Szybki haul kosmetycznych zbędników :)


Hej! Dziś będzie szybki szpil, bo i równie szybko zamiast kupić sobie w końcu coś z marki odzieżowej, w rekordowo krótkim czasie udało mi się zaopatrzyć w niezbędne do przetrwania rzeczy. I już szybko piszę, które polecam jeśli już je wypróbowałam:


Na pierwszy ogień idzie maseczka z ekstraktem z czerwonego wina od Tonymoly. Maseczka jest w płachcie i wszystkie rodzaje tych masek kosztują w TK MAXX 13 zł. Ekstrakt jest dość wysoko w składzie, a za nim kilka innych w kolejce. Właśnie jestem w trakcie korzystania, efekty zapewne za 20 minut :)
edit: właśnie zdjęłam, esencja jest bardzo rzadka i nie pozostawia na cerze lepkiej warstwy, po zdjęciu maseczki można więc od razu wykonać makijaż, a najlepiej jeszcze wklepać pozostałość maseczki z opakowania i krem.


Kolejny z TK MAXX, to pędzel do blendowania za 17 zł. Moim noworocznym postanowieniem na pewno będzie posiadanie dużej ilości pędzli do blendowania i pewnie to podkusiło mnie, żeby kupić pędzel nieznanej marki. Z opakowania jednak wynikało, że "Look good feel better" (marka dostępna w Walmarcie) przekazuje daną część kobietom chorym na raka, a rzeczony pędzel zgarnął w zeszłym roku 2 nagrody.
Wczoraj wykonałam nim całe blendowanie oka i pomimo, że jest bardzo miękki, jednak ścięty kształt nie jest dla mnie. Cóż, będziemy próbować nawiązać współpracę. Polecam, jeśli nie przeszkadza wam kształt.


Plasterki na nos od Mizona za parę groszy - zakupione w Drogeriach Polskich, akurat mieli dostawę Mizona. Użyłam jednego już wczoraj, niestety wyrwał mi same włoski z powierzchni włosa. Cóż, można to wyjaśnić na 2 sposoby - plaster nie działa, albo nie mam wągrów, drugą możliwość wykluczam, bo widzę je gołym okiem. Jednak o wiele lepiej spisują się 3-etapowe plastry, albo chociażby te z Biedronki. Srsly.


Mówiłam już, że była dostawa Mizona? :D Żelowa maska za 13 zł, wydaje się bardzo opłacalnym interesem w porównaniu do Tony Moly w płachcie, jednak Mizon ma ekstrakty na końcu składu. Drugi jest też Butylene Glycol, za nim Glycerin, w Tonymoly odwrotnie. Maski hydrożelowe mają oczywiście inne działanie niż te w płachcie i nie ma co porównywać, jednak nie mogę się powstrzymać. :) Cóż - nie wypróbuję, nie przekonam się.


Czarna maska Pilaten na wągry - rzecz, którą w Drogeriach Polskich zachwycali się zawsze wszyscy kiedy byłam i czekali na dostawę. Tubka czarnej mazi kosztuje 20 zł i ma działać, jak plastry - zasycha i zdzieramy. Niestety, u mnie działała nieudolnie jak plastry, następnym razem postaram się jej nałożyć mniej, bo kapała wszędzie (A ciężko to domyć) i nie chciała zaschnąć na twarzy. Pilaten to chyba taki chwilowy youtubowy hit. Postaram się w przyszłości napisać szerszą recenzję w której stwierdzę, czy jest lepszym sposobem na wągry, niż żelatyna albo białka jajek. :P


No i przyszedł czas na H&M Beauty, który to dział wręcz uwielbiam, odkąd powstał rok temu (klik), jednak brokat na brwiach... Na wyprzedaży dostaniemy różne kolory i muszę powiedzieć, że nie wygląda to źle. Postaram się kiedyś pokazać wam efekt, natomiast z miedzianym pigmentem Inglota na oczach żel na brwiach komponuje się po prostu pięknie i uwydatnia ich strukturę.


I kolejna jest gąbka do makijażu, również za dychę. W H&M jest dosyć spory wybór kształtów. Gąbka zamknięta była w foliowe opakowanie, więc po 'zmacaniu' jej przez nie, stwierdziłam 'Miękka, bierę!' Jak widzicie, nie jest to struktura Beauty Blendera, gąbka jest bardzo porowata, ale nakłada się nią podkład z łatwością, dobrze się też domywa. Świetnie się składa, że była zapakowana w elastyczne opakowanie, bo obiecałam sobie że po klapie z gąbką z Super Pharmu nie biorę już nic w ciemno. w TK MAXX jest spory wybór gąbek, jednak firmy nie są mi znane, a kolejnej porażki bym nie zniosła. :D

niedziela, 4 grudnia 2016

Matowe pomadki: Bourjois, Paese, L'oreal


Cześć i siema moi drodzy, dzisiaj krótki post o matowych pomadkach ze średniej półki cenowej, łatwo dostępnych i popularnych. Ale najpierw - co myślicie o nowym wyglądzie bloggera? Mnie osobiście irytuje, bo nie mam najnowszych postów blogów których obserwuję na głównej stronie. Ale da się przełknąć. Do rzeczy!


L'oreal Glam Matte to dla mnie trochę taka karykatura matowych szminek w płynie. Po pierwsze - produkt nazywa się "matowym błyszczykiem do ust!" To już samo w sobie brzmi jak oksymoron i kazałoby mi się trzymać z daleka od produktu, ale dostałam, więc nie narzekam. I jestem zadowolona. Aplikator to urocze serduszko, pamiętam kiedy parę dobrych lat temu L'oreal wypuścił błyszczyki z takim aplikatorem i kolekcjonowałam je jako nastolatka. Jest to dokładnie ten sam kształt, za pomocą którego mega wygodnie nakłada się produkt. A sam matowy błyszczyk - ani matowy, ani błyszczący, raczej satynowy. Kolor  jest bardzo intensywny, taki jakie lubię, 'błyszczyk' jest świetnie napigmentowany i trwały. Czyli wszystko co najlepsze w matowych szminkach, ale tu nie jest matowe. :D 


Bourjois Rouge Edition Velvet to taki mały cukiereczek, który mieści się idealnie do kosmetyczki, czy też kieszeni. (Też tak macie, że w każdej kieszeni płaszcza nosicie inne kolorowe skarby "na wszelki wypadek?" :P) Opakowanie jest naprawdę wygodne i najładniejsze z wszystkich trzech pomadek, niestety powiedziałabym że na tym dobre cechy produktu się kończą. Ma niski stopień krycia - jak na matową pomadkę bardzo niski. Bourjois jest bardzo transparentny i trzeba go dawkować na kilka razy, aby uzyskać intensywny odcień, taki jak naszego opakowania. Jeśli chcemy coś delikatniejszego, ok, ale też szybciej się 'spierze' z ust. Stawiając koło siebie cenę i jakość produktu, niestety 'Rouge Edition Velvet' nie wypada zbyt dobrze. Ale używam go z przyjemnością, choćby pod klasyczną czerwoną szminkę, aby utrwalić kolor.


Paese Silky Matt niesie za sobą wszystkie cechy matowej szminki w płynie, oczywiście mam na myśli intensywność koloru i trwałość na ustach. Czyli mamy taki L'oreal Glam Matte, ale dla odmiany zupełnie matowy. :P Niestety z tymi cechami wiąże się też zapach - zawsze odpycha mnie przy aplikacji, bo czuję stary klej. Znowuż niektórzy przy Bourois czują stary plastik. Ok, umówmy się, miły zapach nie jest domeną matowych szminek - niestety, eleganckie matowe usta kosztują chwilę przykrości dla nosa. Pomadkę jednak znowu jak dwie pozostałe oceniam dobrze, jak widzicie każda pozycja ma swoje plusy i minusy. Silky Matt to naprawdę klasyczka matowa pomadka w płynie, tak matowa, że warto robić sobie przerwy w stosowaniu, aby nie wysuszyć ust.


Wszystkie pomadki lubię, każda ma coś co każe mi je codziennie nakładać na usta, ale też każda ma jakąś wadę. Dla innych natomiast wada może okazać się zaletą. Podobno wszystkim się nie dogodzi! Z tą myślą, radzę próbować, próbować i jeszcze raz próbować. Uwielbiam czytać recenzje przed zakupem, ale nigdy nie opieram się na nich całkowicie. Sami widzicie - mamy 3 różne kosmetyki tak do siebie podobne, a jednak tak różne.
}