czwartek, 29 marca 2018

Zamówienie z Tartecosmetics.com - szczegóły #tarte

Hej! Kiedy Tarte z okazji nowej kolekcji Mermaid ogłosiło darmową wysyłkę, od razu wiedziałam że muszę wypróbować kilka z ich popularnych kosmetyków. Na początek, choć bardzo kusiła mnie nowa paletka, do koszyka poleciały dwa zestawy miniatur - chciałam, żeby pierwsze zamówienie nie było przesadzone, żeby sprawdzić jak działa wysyłka ze strony Tarte, i czy będzie mi naliczony podatek.


Już na wstępie zaznaczę, że zakupy w Tarte to przyjemność. Już tego samego dnia dostałam link do śledzenia przesyłki, a sama paczka z USA przybywała do mnie... tydzień. W dzień dostawy dostałam sms od kuriera i została doręczona mi pod drzwi. (Dla przypomnienia - Makeup Revolution z UK przybyła do mnie w dwa tygodnie) Dodatkowo, żadne opłaty celne ani VAT nie zostały mi naliczone, choć oczywiście brałam taką ewentualność pod uwagę. Sama paczka też wyglądała porządnie - Lubię, kiedy sklep dba o takie szczegóły. Niby drobna rzecz, ale świadczy o podejściu sklepu do klienta. Samo rozpakowanie przebiega już przyjemniej :) Została wysłana również do mnie ankieta o przebiegu zakupów. W mojej paczce był zestaw pielęgnacyjny, kolorówkowy i próbka podkładu. Zawsze przy zamówieniu z Tarte możemy wybrać sobie odpłatną próbkę za jednego dolara - zaokrąglają do 4 PLN. Ja wybrałam matujący podkład Tape Shape. W takim próbkowym blistrze mamy 6 odcieni podkładu, klient nie ma wyboru jeśli chodzi o odcień. Sam podkład przypomina mi Double Wear'a, ale nieco bardziej wchodzi w zmarszczki. :)


Pamper & Prep makeup ready set
O olejku maracuja z Tarte słyszałam bardzo wiele - jest zachwalany i występuje na stronie w różnych pojemnościach. Tarte zaleca stosować go pod makijaż, ale z uwagi na rodzaj mojej cery, używam go na noc. Pachnie naprawdę... olejkowo, jak inca inchi, albo prawdziwy argan - najbliższe porównanie to ziemniaki (sic!) i ziemia, przynajmniej mnie z tym kojarzy się zapach większości naturalnych olejków. Jeśli olej do twarzy posiada swój orzeszkowo-bulwiasto-ziemisty zapach, jestem wniebowzięta bo wiem że jest wysokiej jakości. Olej z marakui szybko się wchłania, zwłaszcza na serum z czarną różą o którym napiszę później. 
W zestawie znajduje się też mini krem-żel do twarzy - pachnie miętą pieprzową, szybko się wchłania i rozbudza cerę. 
Krem pod oczy jest w najmniejszym pudełeczku, ale jest szalenie wydajny - mam wrażenie, że skończę olejek i krem, a krem pod oczy nie będzie zużyty nawet w połowie. 
Jest gęsty, treściwy i wystarczy lekko go palcem, aby mieć ilość wystarczającą do wklepania pod parę oczu.


Clay clique Amazonian clay set
W zamówionym przeze mnie zestawie kolorówkowym mieszą się wspaniały bronzer park ave princess - zapoznałam się z nim na kanale Okaylaa, która go zachwalała, a także trwały róż w odcieniu harmony i maskara. Bronzer ma drobinki, ale na twarzy wygląda perfekcyjnie i nie widać żadnych drobin. Podoba mi się w nim wszystko - sama na tym blogu niedawno zarzekałam się że nie ma niczego lepszego niż Hoola i Chocolate Soleil, ale teraz wpadłam po uszy. W małym, złotym opakowaniu mieści się róż który jest świetnie napigmentowany, wygląda gładko, matowo-satynowo i absolutnie nie robi żadnych plam.
Róż jest zupełnie matowy i dosyć intensywnie napigmentowany - można używać go w wieloraki sposób. Intensywna pigmentacja sprawia, że jest wydajny, a obydwu kosmetyków używam także do oczu. 
I jak już przy oczach jesteśmy - Pierwszy raz spotykam się z maskarą w tak uroczym, drewnianym opakowaniu, ale jak wiemy marka Tarte jest eko i przoduje tu motyw liści, drewna i naturalnej glinki. Sama maskara jednak jest przeciętna - w porządku pogrubia i rozdziela rzęsy, ale nic nie urywa. 
Podsumowując: Polecam Tarte i polecam same zakupy w Tarte - Jeszcze raz się powtórzę, ale to czysta przyjemność! :D

sobota, 24 marca 2018

Zamówienie z Revolutionbeauty (Tambeauty) - czas oczekiwania na przesyłkę, szczegóły zamówienia

Cześć! Jakiś czas temu, bo dokładnie 9-go marca robiłam zamówienie ze strony Tambeauty - jest to oficjalna strona Makeup Revolution i jej pochodnych. Swoją drogą, widzę że wczoraj zmienili nazwę na Revolution Beauty :) Byłam na tyle ciekawa nowego korektora i podkładu, że zamiast czekać aż pojawią się, lub będą dostępne w Polsce, postanowiłam zamówić je bezpośrednio zamiast narzekać wszędzie że ich nie można dostać. Nie mam żadnego problemu z zamawianiem z różnych zakątków świata, ale jak się okazało, z UK jednak mogą nastąpić male niedogodności.



Ok, więc po pierwsze, jak widzicie - paczka szła do mnie prawie dwa tygodnie. Dwa tygodnie z UK, gdzie czasem dostaję po tygodniu przesyłki z Korei. Mniej więcej w tym samym czasie robiłam zamówienie z Tarte i przesyłka z USA przyszła szybciej. 
Druga sprawa - zwróćcie uwagę na kilkudniową przerwę pomiędzy zamówieniem, a wysłaniem przesyłki. Na zapakowanie dwóch kosmetyków w zwykły kartonik sprzedawca potrzebował 4 dni, choć można uznać to za czepialstwo, bo 9-ty to był piątek, a 13-ty - wtorek. 
I kolejna, jedna z ważniejszych rzeczy - zamawiałam podkład w odcieniu 3, o ciepłych podtonach, a dostałam numer 2 o różowym kolorycie. Jeśli jesteście ciekawi samego zamówienia, zdjęcia są we wczorajszym wpisie o Blend it! - [KLIK
Jest to tylko podkład w sztyfcie, który zarazem jest najgorszym podkładem jaki kiedykolwiek miałam i na pewno trafi do kosza oraz korektor o odcieniu 1, bo z jaśniejszych tylko ten był wtedy dostępny, niestety 1 jest prawie biały. Zaopatrzyłam się już na Cocolicie w numerek 3 i o wiele bardziej mi odpowiada. O samym podkładzie nakręciłam film aby wam wstawić i przestrzec, ale jakościowo niestety nie wyszedł najlepiej.
Wracając do zamówienia - pomyłki w kolorach nigdzie nie zgłaszałam, ponieważ gdybym miała dopłacać a przesyłkę, czekać miesiąc na odesłanie, wolałam zostać przy za jasnym odcieniu. Po otwarciu okazało się że i tak nie jest nic warty, więc byłoby to co najmniej bez sensu. 
Podsumowując - za przesyłkę z UK na którą czekałam prawie dwa tygodnie, zapłaciłam 14,91. Przysłano mi jeden produkt niezgodny z tym którego kupowałam. Myślę, że nieprędko zrobię tam jeszcze zakupy. :)

piątek, 23 marca 2018

Blend it! - Najlepsza gąbeczka do makijażu z niskiej półki cenowej

Cześć! Jestem pewna że większość z was słyszała lub korzystała z gąbek Blend it! Ja nie skusiłam się kiedy była w gazecie za 10 zł, ale nieco ponad dwa tygodnie temu zamówiłam ją z Minti Shop. Zaznaczam więc, że używam jej od niedawna, ale polubiłyśmy się już z pierwszym dotknięciem. Jeśli coś miałoby się zmienić, na pewno edytuję posta, ale na to się nie zapowiada. :)


Blend it! występuje w kilku kolorach i kształtach, ale kolor jest mi tak bardzo objętny obojętny, a kształt wybrałam klasyczny - jest to łezka, jeśli ktoś woli bardziej ścięte gąbki również takowe są w ofercie. Gąbeczka jest bardzo miękka - mam porównanie zwłaszcza po ostatnich bublach z Sephory i Killy's, z którego ostatnio gąbki stały się nieznośnie twarde. Blend it! jak wzorcowa gąbka po zamoczeniu zwiększa swoją objętość i jest niebiańsko miękka, no po prostu cud miód malina. Gąbkę też łatwo da się "wyprać" - teraz używam do jej czyszczenia olejku do kąpieli z Bielendy - resztki kosmetyków pod wpływem olejku i ciepłej wody puszczają w mig. 
Nawet jeśli chciałabym ponarzekać - nie mam na co, bo korzystanie z Blend it! to czysta przyjemność. :) 

niedziela, 18 marca 2018

Steamcream - ulubiony krem zimową porą

Steamcream to popularny krem parowy zamknięty w puszce - puszki w których się mieści bywają tak ładne, że znajdują się nawet ich kolekcjonerzy. Najładniejsze z nich są wypuszczane na Japońskim rynku, niestety dosyć daleko... Dla mnie ważniejsza jest zawartość, ale przecież wiemy, że ładne opakowanie umila korzystanie z kosmetyku :P
Oto co o Steamcream mówi sam producent: 


Produkcja naszych kremów opiera się na wyjątkowym procesie polegającym na zastosowaniu pary wodnej (z ang. steam), dzięki któremu powstaje naturalnie skuteczna, lekka w konsystencji emulsja, którą twoja skóra natychmiast przyswaja.

Większość kremów powstaje na bazie złożonych cząsteczek połączonych z sobą w procesie emulgacji. Problem polega jednak na tym, że cząsteczki te pozostają na powierzchni skóry, nie wnikając w jej głębsze warstwy. Pomimo dobrego pierwszego wrażenia, nie dotrzymują swoich obietnic.

To właśnie nasz unikalny proces z wykorzystaniem pary wodnej stosowany do produkcji STEAMCREAM sprawia, że krem ten staje się znacznie bardziej skuteczny w kontakcie ze skórą. Siła strumienia pary natychmiast łączy składniki produktu – utrzymując je razem w bardzo łagodnej i płynnej emulsji. Z chwilą kiedy krem dotyka twojej skóry, naturalnie nawilżające składniki wraz z czystymi i łagodzącymi olejkami eterycznymi zostają natychmiast uwolnione z lekkiej emulsji, dzięki czemu z łatwością wsiąkają przez powierzchnię skóry, błyskawicznie docierając do tych miejsc, gdzie są najbardziej potrzebne. Twoja skóra pozostaje intensywnie nawilżona i bardziej miękka na dłużej.
Opierając się na tak prostych procesach możemy zainwestować w naturalne składniki, takie jak woda z kwiatu pomarańczy, owies i gliceryna pochodzenia roślinnego, które cudownie nawodnią twoją skórę. Z kolei olejek migdałowy i olejek jojoba wraz z nawilżającym masłem kakaowym zmiękczą powierzchnię twojej skóry.
Aby osiągnąć takie efekty nie potrzebujemy nowej technologii ani wyszukanego sprzętu. Stosujemy tradycyjne, lecz skuteczne metody.

To, że każda skóra potrzebuje nawilżenia to oczywistość jak to,że woda jest mokra. Ale zima, przy -10 nie nałożę wodnego serum, bo popękane naczynka będą gwarantowane. Bronię się też rękami i nogami przed kremami z dzieciństwa typu Nivea, bo to dziadostwo jak się patrzy Ja, ze swoją mieszaną cerą w kierunku tłustej lubię na noc i na mrozy coś konkretnego, ale z dobrym składem - oczywiście, żeby najlepiej były w składzie jakieś super olejki. Steamcream w puszce stylizowaną na płatki śniegu kupiłam w styczniu w Sephorze -50%, bo podobno była to edycja Świąteczna, i straciła już prawo bytu, ale jak już napisałam - najważniejsza jest zawartość. 
Steamcream sprawdza mi się świetnie pod makijaż w zimie- nakładany pod Double Wear (klik) nawilża twarz i nie sprawia, że cera wydaje się tłusta. Jest treściwy, ale szybko się wchłania i pozostawia delikatną warstewkę. Na noc lubię nakładać go solo lub na serum. Migdy nie zauważyłam rano, by zatkał pory lub zrobił coś złego,wręcz przeciwnie - twarz jest nawilżona i ma nieco wyrównany koloryt. Kremu lubię też używać jako ostatniego kroku w mini-spa: Po wszystkich peelingach i maseczkach bardzo dobrze koi skórę. 
Myślę, że zdecyduję się na kolejne opakowanie, a także, że krem jest świetnym pomysłem na prezent - jest uniwersalny dzięki temu, że szybko się wchłania i nawilża. Można również stosować go na ciało.

INCI: Aqua (Water), Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil, Theobroma Cacao (Cocoa) Seed Butter, Glycerin, Glyceryl Stearate, Polyglyceryl-6 Palmitate/Succinate, Cetearyl Alcohol, Avena Sativa (Oat) Kernel Flour, Citrus Aurantium Dulcis (Orange) Fruit Extract, Citrus Aurantium Dulcis (Orange) Flower Water, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil, Xanthan Gum, Lavandula Angustifolia (Lavender) Oil, Chamomilla Recutita (Matricaria) Flower Oil, Citrus Aurantium Amara (Bitter Orange) Flower Oil, Rosa Damascena Flower Oil, Parfum (Fragrance), Hydroxyacetophenone, Phenoxyethanol, Hydroxycitronellal, Sodium Citrate, Bisabolol, Linalool, Limonene, Citronellol, Geraniol, Citral.

sobota, 10 marca 2018

Lovely, Peach desire - paletka ciepłych cieni za 20 zł makijażowym hitem? 🍑🍑🍑


Hej! Na początek od razu zaznaczę, że na zdjęciach nie ma żadnego filtra, bo chciałam żeby fotki jak najlepiej oddawały kolory cieni. O Peach desire dowiedziałam się z kanału Maxineczki - i szybko wyszło, że paletka podobno od swojej listopadowej premiery jest nieuchwytnym Rossmannowym hitem. Ponieważ blisko mojego miejsca zamieszkania stoją trzy Rossmanny obok siebie, przeszłam się do każdego i w ostatnim znalazłam dwie paletki Peach Desire - a bliźniacza Choco Bons była w każdym. Wiem że nie każdy lubi ciepłe odcienie, więc może komuś bardziej wpadnie w oko Choco Bons z bardziej stonowanymi odcieniami. Ale dziś o brzoskwini, którą noszę prawie że codziennie.


Na stronie producenta czytamy: 

Daj się ponieść BRZOSKWINIOWEJ wariacji! 7 najmodniejszych kolorów w jednej paletce. Mocno napigmentowane cienie o brzoskwiniowym zapachu, harmonijnie skomponowane, tak abyś mogła stworzyć idealnie dopełniający się look glamour! Dzięki małemu formatowi paletkę, będziesz mogła mieć zawsze przy sobie!


W paletce mamy 7 cieni, z czego 5 jest matowych.
Pierwszy z nich, który wygląda jak beż - Jest matowy i przydatny do wykończenia makijażu. Po cieniowaniu dobrze jest nałożyć go na puchaty pędzel i rozmyć krawędzie. Nie jest to typowy beż, pomimo że tak wygląda w paletce. Jest ciemniejszy niż przeciętny odcień skóry, więc nie nada się niestety pod łuk brwiowy.
Drugi cień to jasna pomarańcza - mocno napigmentowany, nakładam go zazwyczaj na całą powiekę. Pięknie podkreśli zielone i niebieskie tęczówki.
Trzeci, również matowy - to ciemny pomarańczowy odcień, który zakrawa pod czerwień. Używam go na zewnętrznej części powieki, bo jest zbyt rażący w oczy by nakładać go na całość - oczywiście wszystko kwestia gustu. Ładnie komponuje się z poprzednim cieniem i go podkreśla.
Czwarty, błyszczący się cień to stare złoto - mam takich na pęczki, ale i tak fajnie, że coś takiego znajduje się w tej paletce. Używam go w wewnętrznej części powieki i na 1/2 dolnej powieki. Jest w ciepłej tonacji, więc dobrze komponuje się z resztą.
Piąty, śliwkowy cień, również błyszczący nakładam z braku laku na zewnętrzną część dolnej powieki - fajnie, że w paletce nie znajdują się same czerwienie i pomarańcze. Z tym cieniem jednak warto nie przesadzić, żeby oko nie wyglądało na 'podbite'.
Szósty i siódmy cień są również matowe i nakładam je kolejno na zewnętrzny kącik, podkreślając go, przy czym najciemniejszego cienia nakładam najwięcej. Przedostatni to bardzo ładny kolor, ale mam wrażenie że najmniej napigmentowany ze wszystkich matów.



Podsumowując: Za około 20 zł mamy w kompaktowej paletce zamkniętych siedem cieni, o bardzo porządnej pigmentacji. Cienie dobrze się blendują i nie osypują. Po otwarciu delikatnie pachną brzoskwinią, ale z czasem zapach znika. Do paletki dołączona jest również pacynka, którą oczywiście rzuciłam w kąt, ale zawsze lepiej jak jest, niż jak nie ma  :)
Jeśli zapytacie czy warto, odpowiem że tak. Unikam drogeryjnych cieni jak ognia, ale Lovely naprawdę w tym przypadku dało radę. Jeśli spotkacie Peach Desire na Rossmannowej półce - nie wahajcie się. :)
}