sobota, 27 sierpnia 2016

🍌 Semilac banana #023


 

Hej! Dziś będzie o wspaniałym odcieniu banana i post będzie pełen zachwytu nad letnim kolorem Semilaca #023, który mnie, delikatnie mówiąc, urzekł.


Szczerze mówiąc, zawsze lubiłam mieć na paznokciach względny spokój. Ok, na czas urlopu wymalowałam arbuzy, ale to chwilowy szał. Brudne i nieoczywiste róże - to w tym najlepiej się odnajduję. Migdałkowe żele i spokojny lakier, który od okazji można przykryć innym kolorem. 
Banana wpadł mi w oko, kiedy jakoś 2 msc temu na snapie Honoraty Skarbek zobaczyłam ten odcień i pomyślałam, że idealnie opisuje słowo 'lato' i kojarzy mi się z letnią kolekcją Jeffree Star, w której znajdziemy żółtą pomadkę Queen Bee [KLIK] Coś jest w tym odcieniu! Zakochanie nastąpiło natomiast po zobaczeniu Banana na żywo - jest piękny solo, ja mam go z syrenką, co delikatnie zmienia odcień, ale też nadaje mu osobliwego uroku. Idealny na końcówkę wakacji :) Cieszę się, że koleżanka zgodziła się zrobić mi ten kolor.


+ nie chcę, ale muszę się wam pochwalić - wczoraj byłam odebrać lub nie odebrać dyplom i dowiedzieć się, czy formalnie jestem już w pełni kosmetyczką. Nie wróżyłam sobie dobrze, bo na egzaminie praktycznym straciłam głowę z nerwów, ale mój wynik to o dziwo 98%! Sama jeszcze w to nie dowierzam. A na dokładkę, skrin ze snapa, czyli piękne żele z formy :D

 

niedziela, 21 sierpnia 2016

Opróżniamy kosmetyczki — kosmetyki do makijażu


Hej! Dosłownie parę h temu wróciłam z urlopu. Nie głowiłam się na nim nad blogsferą i postami, więc post z serii "Opróżniamy kosmetyczki" dodaję dopiero teraz. Poprzednia część o pielęgnacji twarzy - KLIK. Można powiedzieć, że wpis makijażowy jest już lekko przeterminowany, ale myślę że to bez znaczenia. Dziś powinien już przyjść czas na kosmetyki do pielęgnacji ciała którego z resztą nie dodam, bo wszystko o pielęgnacji ciał na blogu już jest. Co z makijażem?


Twarz 
Korektory - używam 2, jeden z Eveline, który od ponad roku nie chce się skończyć (I dobrze!) KLIK oraz drugi, z Paese, który w przeciwieństwie do Eveline ma różowe, a nie beżowe tony. Zazwyczaj mieszam je ze sobą.

Krem BB - na razie cały czas używam różowego bebika - KLIK

Puder - Healthy Balance zamieniłam na sypki puder HD od Paese. Nie matuje bardzo, ale ładnie wygładza buzię.

Bronzery - Używam rozświetlacza i bronzera z paletki Makeup Revolution, a także bronzera z Sephory. - KLIK. Bronzer z Sephory jest matowy i ma ciepły odcień który nie każdemu może się podobać, ale ładnie pachnie kakaem. Nie jest to oczywiście jedyny odcień, po szczegóły zapraszam pod link. 



Oczy

Baza pod cienie - to baza firmy Ingrid. Kupiłam ją kiedyś za zawrotną kwotę 3 zł i nie chce się skończyć.

Cienie - moje ulubione w tym momencie to ciepłe tony Paese, nr 707. Ostatnio okazało się, że byłam ich posiadaczką już w momencie, gdy firma nazywała się jeszcze Euphora.

Cień do brwi - Mój cień to spadek po koleżance, dla której odcień był zbyt ciepły. Dla mnie jest idealny. Mowa o cieniach do brwi Golden Rose, tanich i poręcznych. Ostatnio dobrałyśmy koleżance idealny odcień, moim zdaniem każdy znajdzie coś w ich palecie barw. 

Tusz do brwi - to Brows Gel Creator od Lovely. Niedrogi i dobry na wykończenie. Być może poświęcę mu osobny post.

Eyeliner - z serii najtańszy eyeliner z Wibo, kupuję je od zawsze i zawsze okazuja się być dobre. :)

Tusz do rzęs - Zawsze mówiłam  że jestem oddaną fanką Collosali, ale teraz używam tuszu z podobnej serii co eyelinera - wejdź do drogerii i wybierz najtańszy tusz. Dostałam wiele takich tanich i nieużywanych tuszy w spadku po kimś i ten różowy okazał się być bardzo dobry. 



Usta 

 Teraz jestem wierną fanką pomadek Gosh i kredek do ust z Golden Rose. Udany zakup gwarantowany. :)

czwartek, 11 sierpnia 2016

Paese, serum potrójny kwas hialuronowy 💦



Dziś przyszedł czas na przedstawienie wam mojego najbardziej lekkiego, wodno-żelowego serum do twarzy z kwasem hialuronowym. Jest to produkt dosyć uniwersalny, bo właściwie dzięki prostemu składowi (woda + kwas hialuronowy + konserwanty) może być dodatkiem do wielu kosmetyków. Możecie powiedzieć, że 1,5% to niezbyt znacząca ilość, a kwas hialuronowy to nic odkrywczego. Oczywiście, taki kwas można kupić na 'Zrób sobie krem' za śmieszną kwotę, konserwant użyty w serum Paese również znajdziemy do kupienia na stronie. Ja, zamiast bawić się w chemika kupiłam na promocji gotowe serum. Jak wrażenia?
 
 

"Serum zawiera trzy typy kwasów hialuronowych, których działanie wzajemnie się uzupełnia:
- kwas małocząsteczkowy SMLW
- kwas małocząsteczkowy LMW
- kwas wielkocząsteczkowy HMW
Skóra jest zatem doskonale nawilżona zarówno od zewnątrz jak i od wewnątrz. Działa antyoksydacyjnie - zwiększa odporność skóry na działanie wolnych rodników. Posiada właściwości odmładzające, używany regularnie zmniejsza głębokie zmarszczki."




Konsystencja, to wcześniej wspomniany przezroczysty żel. Można powiedzieć, że jest to wodno-żelowa konsystencja. Szybko się wchłania i pozostawia napięty naskórek.

Opakowanie jest z pipetką, więc bardzo wygodne w użyciu i higieniczne. Producent ostatnimi czasy zmienił pompkę na pipetkę - dosyć modną ostatnio.

Serum absolutnie odradzam w stosowaniu solo. Ja osobiście używam go rano i wieczorem pod krem (szczegóły w poprzednim poście :P) W ten sposób mam też pewność, że serum z twarzy nie wyparuje. Bardzo szybko się wchłania i pozostawia napiętą skórę, jednak widocznie jej nie nawilża. Może być dodatkiem do kremu, o ile mieszamy je z kremem na bieżąco - dolane do pojemniczka z kremem może wyparować. Ja odradzam jednak ten sposób i jako fanka wieloetapowej pielęgnacji, radzę stosować je pod krem. Czasem nawet stosuję metodę serum z kwasem hialuronowym 1,5% + bardziej skomplikowane serum + krem lub olej. Nasze serum z kwasem jest tak lekkie, że naprawdę możemy stosować je z kosmetykami podobnego rodzaju. W mojej wyobraźni to po prostu woda z dodatkiem kwasu. 

Czy widzę jakieś efekty stosowania? Nie. I mam świadomość, że na pewno nie zobaczę ich w końcem jednej, czy nawet dwóch butelek. Jako posiadaczka cery tłustej mam jednak chociaż nieco zaspokojone sumienie które krzyczy: "Nawilżaj!" Na początku wyśmiewałam tego rodzaju kosmetyki, bo przecież te w wersji 'pro' dopuszczają większe stężenia i czymże przy nich jest jakieś marne 1,5. Ale przekonanie, że najważniejsza pielęgnacja to pielęgnacja domowa i systematyczność, nigdy we mnie nie umrze.



  • Aqua,
  •  
  • Sodium Hyaluronate,
  •  
  • Hyaluronic Acid,
  • Phenoxyethanol,
  •  
  • Ethylhexylglycerin

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Opróżniamy kosmetyczki — kosmetyki do pielęgnacji twarzy

http://www.trustedcosmetics.pl/oprozniamy-kosmetyczki-kosmetyki-do-pielegnacji-twarzy/

Ostatnio na blogach urodowych możecie zauważać trend od Trusted Cosmetics, gdzie blogerki pokazują, co mieści się w ich kosmetyczkach. II 'wyzwaniem' mają być kosmetyki do pielęgnacji twarzy. Postanowiłam napisać co nieco, bo wpis będzie krótki - moja pielęgnacja jest skromna, w przeciwieństwie do makijażu. Nie mniej, uważam pomysł za nieco bezsensowny, jako że blogerki cały czas recenzjują kosmetyki. Moim zdaniem jest to tylko pretekst na pomysł na posta. Cóż, takie mamy czasy...


1. Płyn micelarny
Zacznijmy od demakijażu - płyn micelarny to obecnie Garnier, o którym pisałam już tutaj i tutaj. Duża pojemność (400 ml) i cena (10 zł) sprawiają, że używa mi się go z przyjemnością. Używałam płynów micelarnych z naprawdę wielu firm (Garnier, Paese, Yoskine, Bourjois, Kobo, Bioderma) i naprawdę nie widzę różnicy w jakości. 

 2. Żel do mycia twarzy
Teraz powoli zużywam piankę do mycia twarzy od Holika Holika i nie mam zastrzeżeń - Azjatyki do demakijażu i mycia jak zwykle spisują się rewelacyjnie. 

  3. Tonik
Tonik grejpfrutowy z Korany, miły i przyjazny skład, już jest na wykończeniu więc powrócę do znanej Biocury. 

4. Serum - moje serum to bardzo proste w składzie potrójne serum z kwasem hialuronowym. Konieczne dla mnie w pielęgnacji porannej i wieczornej pod krem. 

5. Krem na noc  
- Mój krem na noc, to nawilżający krem z Himalaya Herbals, za jakieś 5 zł. Ale żeby nie było zbyt łatwo, wzbogaciłam go olejem Tamanu, w ten sposób przemycając ten ciężko-wchłaniający się olej do naskórka.

6. Krem na dzień 
- to po prostu krem na dzień z filtrem spf 10, z serii manuka. Krem jest w poręcznej tubce, szybko się wchłania. 

7. Peeling 
- również manuka. Pisałam o nim milion razy, peeling idealny dla grubszych cer. Myślę też, że pastę manuka zna każdy. :D

8. Olej 
 - dla mocniejszego działania, nakładam na noc. Mój olej to tak naprawdę mieszanka olejków od Bielendy, ale jego aktualny skład byłby trudny do zweryfikowania - co jakiś czas dolewam tam różne oleje, choćby czysty arganowy.

piątek, 5 sierpnia 2016

Opalenizna w tubce ☀ Ziaja cupuacu brązujące mleczko do ciała ☀ St. Moriz samoopalacz w musie ☀ Kolastyna balsam brązujący


Cześć! Dziś będzie o kosmetykach brązujących - bo w lato dziewczyny lubią brąz. :) U mnie można je policzyć na palcach jednej ręki, bo nie jestem fanką total tanned looku, ale fakt faktem - brązowe nogi wyglądają pięknie i wyszczuplają. :)
Moim hitem był i chyba już zawsze będzie balsam brązujący Garnier - Skóra muśnięta słońcem którego to niestety wycofano, później dostępny pod nazwą summer body. Nie widziałam go na półkach od kilku lat, ale jeśli ktoś go gdzieś widział to czekam na info :)
Postanowiłam 3 różne produkty umieścić w jednym poście, zamiast robić serię, post jest przez to nieco długi, ale mam nadzieję że wszystko wygląda jak najbardziej czytelnie. :)
Do rzeczy!




Ziaja cupuacu brązujące mleczko do ciała nawilżająco-odżywcze
 

masła cupuacu i masło karite skutecznie regenerują lipo-strukturę naskórka, wzmacniają barierę ochronną skóry, doskonale nawilżają i uelastyczniają
olej makadamia i z orzechów brazylijskich , regulują aktywność zewnętrznych warstw skóry, zapobiegają nadmiernej utracie wody, zmiękczają i wygładzają naskórek
dihydroxyaceton - DHA, zastosowany w minimalnym stężeniu brązującym, nadaje subtelny, delikatny, odcień opalenizny
specjalnie dobrany zapach wyraźnie redukuje charakterystykę DHA


Mleczko brązujące z serii Cupuacu jest moim zdaniem dosyć ciekawym produktem, tak jak cała seria. Gdy tylko Ziaja wprowadza coś na rynek, niby przechodzę obojętnie, ale zawsze mam chętkę na wypróbowanie tego 'czegoś.' Tak było z manuką - była dosłownie wszędzie, więc niemożliwością było nie wypróbować czegoś z tej serii. Nad cupuacu, a właściwie zapachem kosmetyków zachwycała się znajoma. Zawsze dostawałam wiele próbek i o ile krem do twarzy mnie nie zachęca, balsam do ciała - jak najbardziej.




Balsam ma moim skromnym zdaniem mega wygodne opakowanie z pompką. Dozujemy dokładnie tyle ile chcemy i ilość produktu nigdy nas nie zaskoczy. Kolorystyka całej serii jest brązowa  z żółtymi napisami, co bardzo ładnie komponuje się z zamysłem. O ile dobrze kojarzę, w Ziaji, jak to w rodzinnej firmie bywa,  projekty graficzne wykonuje członkini ich rodziny i szata graficzna praktycznie każdego kosmetyku przypadła mi do gustu.  


Zapach jest charakterystyczny dla kosmetyków serii, szczerze mówiąc ciężko mi go określić. Producent w opisie zapewnia, że dihydroksyaceton jest niewyczuwalny, przez zapach zawarty w składzie. Pachnie przyjemnie.

 

Kosmetyk łatwo się aplikuje, co ważniejsze, nie zostawia nigdzie śladów. Producent zastrzega by nie nakładać dużej warstwy na łokcie i kolana, ale u mnie nie powstają żadne plamy - nawet na dłoniach, jeśli nie umyję ich po aplikacji. Balsam nie nawilża skóry w znaczny sposób, dla mnie jest idealny na codzień - nie brązowi skóry drastycznie, na pewnie nie po jednej aplikacji. Efekt jest bardzo delikatny i naturalny, o czym mówiła też pracownica sklepu. Myślę, że balsamu z powodzeniem może korzystać każdy, nie bojąc się smug, plam, czy znacznego opalenia. To raczej przeciętny nawilżak na codzień, a przy okazji może nieco opalić.

Aqua (Water), Ethylhexyl Stearate, Caprylic/Capric Trigliceryde, Glycerin, Glyceryl Stearate, PEG-100 Stearate, Dihydroxyacetone, Cetyl Alcohol, Dimethicone, Butyrospermum Parkii (Shea Butter), Panthenol, Bertholletia Excelsa Seed Oil, Tocopherol, Macadamia Ternifolia Seed Oil, Gossypium Herbaceum (Cotton) Seed Oil, Squalane, Theobroma Grandiflorum Seed Butter, Tocopheryl Acetate, Hydroxyethyl Acrylate/Sodium Acryloyldimethyl Taurate Copolymer, Phenoxyethanol, Methylparaben, Ethylparaben, Propylene Glycol, Parfum (Fragrance), Linalool, Geraniol, Hexyl Cinnamal, Citric Acid




St. Moriz samoopalacz w musie


Lekki mus samoopalający zapewnia naturalnie wyglądającą opaleniznę o słonecznym, złocistym odcieniu. Specjalnie opracowana, szybkoschnąca formuła zawierająca pigmenty natychmiast nadaje skórze opalony odcień i zapewnia długotrwałą opaleniznę, która rozwija się w ciągu kilku godzin. Mus łatwo się rozprowadza, nie pozostawiając smug. Formuła z mleczkiem z oliwek i witaminą E pielęgnuje skórę. 


Ze St. Moriz wiąże się dosyć ciekawa historia - po pierwsze, to mój pierwszy samoopalacz w życiu. Serio! Do tej pory wystrzegałam się takich rzeczy i wolałam popracować z balsamem brązującym kilka dni i zasłużyć tym samym na tanned look :P
St. Moriz to przede wszystkim bardzo znana Brytyjska marka i wg. Polskiego dystrybutora dostępni sa wyłącznie w sieci Douglas (32 zł), gdzie ja dorwałam mus w New Looku (10 zł), który to ponoć wgl ma dobrej jakości kosmetyki. Jak sprawdził się samoopalacz w nietypowej formie?





Opakowanie to po prostu zwykła puszka, którą należy wstrząsnąć przed użyciem. Możemy być pewni, że nic się w torbie nie rozleje. Konsystencja jak przystało na piankę - pianka, tyle, że brązowa. 

Wiele się naczytałam o zapachu samoopalczy, ale ten wcale nie jest nieprzyjemny, choć oczywiście wyczuwalny. Pomimo że główny winowajca i zarazem dawca opalenizny jest na drugim miejscu w składzie, perfum też jest wysoko. 

Ok, musicie mi wybaczyć, bo to mój pierwszy samoopalacz. Wybrałam mus, bo wydawał się najbardziej wygodny. Fakt fatem jest to odcień dark, ale na swoje usprawiedliwienie mogę rzecz, że zrezygnowałam z zakupu samoopalcza extra fast, który zwiększa efekt z upływem godzin. Dla takiego laika jak ja, byłoby to zbyt wiele. Producent radzi: Najpierw zrobić peeling, nałożyć balsam oraz  samoopalacz małymi partiami. Wszystko zrobiłam jak trzeba, samoopacz działa extra, natomiast na moich nogach pojawił się niechciany efekt. Kosmetyk zabarwił pozostawił mi ciemne kropki na nogach, co wyglądało na conajmniej zapalenie mieszków włosowych. Samoopalacz powchodził w mieszki i brzydko je 'zafarbował.' Efekt zmalał po peelingu, ale nie wyglądało to zbyt estetycznie. Moim zdaniem nadaje się np nałożony na balsam brązujący Cupuacu. 
Samoopalacz barwi szybko i mocno - moja przygoda z chusteczkami samoopalającymi kilka lat temu to nic.  Kropka pianki którą widzicie na zdjęciu powyżej pozostawiła brązową plamkę na dłoni, chociaż była trzymana na niej przez moment. Opalenizna nie utrzymuje się na skórze długo, ale do tego potrzeba po prostu systematyczności. Nie jest to sok marchewkowy który działa od środka, ale po prostu coś, co działa zewnętrznie, więc i krócej.


 Aqua (Water), Dihydroxyacetone, Propylene Glycol, Ethoxydiglycol, Cocamidopropyl Betaine, Polysorbate-20, Dimethicone Copolyol, Sodium Chloride, Fragrance (Parfum), Tocopheryl Acetate, 2-Bromo-2-Nitropropane-1,3-Diol, Glicerin, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Olea Europaea (Olive) Fruit Oil, Potassium Sorbate, Sine Adipe Lac, Sodium Benzoate, CI 16035, (Red 40), CI 19140 (Yellow 5), CI42090 (Blue 1), Benzyl Salicylate, Limonene, Linalool




Kolastyna, brązujący balsam do ciała


Bądź o krok bliżej lata z balsamem brązującym Kolastyna! Wygodna w aplikacji i szybko wchłaniająca się formuła pozwala uzyskać efekt równomiernej, długotrwałej i naturalnej opalenizny bez smug i plam. Balsam wzbogacony w masło kakaowe wygładza skórę i chroni przed procesem przedwczesnego starzenia. Zawarty w formule ekstrakt z orzecha włoskiego nadaje skórze delikatny odcień opalenizny.



O Kolastynie mogę wypowiedzieć się już z pewną dozą śmiałości, bo tak naprawdę balsam zakupiłam rok temu, za parę groszy na promocji w drogerii. Wybrałam odcień 'ciemna karnacja', bo wiem że jaśniejsze dają bardzo delikatny, wręcz niezauważalny efekt. 

 


Opakowanie jest najzwyklejsze na świecie, jestem już przy końcówce i muszę stwierdzić, że na pewno jest mniej wygodne, niż w przypadku Ziaji z dozownikiem. Ot, zwykła tubka balsamu. 

Zapach jest dosyć intensywny, oczywiście balsam jest perfumowany aby zakryć woń samoopalacza. Niby czuć w nim orzechy, ale jest dosyć chemiczny. Mam wrażenie, że kiedy aplikuję go na noc, ubrania przesiąkają mi balsamem, a nie jest to wcale nic przyjemnego.

Mam wrażenie, że Kolastyna działa bardziej intensywnie niż Ziaja i mocniej pachnie. Po kilku aplikacjach mamy gwarantowaną opaleniznę, bynajmniej w przypadku wersji 'ciemna karnacja.' Balsam za to pozostawia nam pomarańczowe dłonie, jeśli ich nie umyjemy po aplikacji, więc trzeba  z nim bardzo uważać. Kosmetyk bardzo ładnie nawilża skórę, dla mnie tego rodzaju kosmetyki są bardzo wygodne, to takie 2 w 1: delikatna opalenizna i nawilżenie.


Aqua, Paraffinum Liquidum, Glycerin, Stearyl Alcohol, Dihydroxyacetone, Isopropyl Myristate, Cetearyl Alcohol, Glyceryl Stearate, Helianthus Annuus Seed Oil, Juglans Regia Shell Extract, Theobroma Cacao Seed Butter, Butyrospermum, Parkii Butter Extract, Cera Alba, Ceteareth-20, Dimethicone, Polyacrylamide, C13-14 Isoparaffin, Laureth-7, Parfum, Disodium EDTA, Lactic Acid
Benzyl Alcohol, Coumarin, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone
}